Pięć lat w cieniu: Czy powinnam dalej opiekować się matką mojej przyjaciółki?

— Pani Aniu, a gdzie jest moja herbata? — głos pani Zofii rozbrzmiewa w kuchni jak dzwon alarmowy. W tej chwili czuję, jak moje serce przyspiesza, a dłonie zaczynają drżeć. Od pięciu lat codziennie słyszę to samo pytanie, widzę te same oczekiwania w jej oczach i czuję ten sam ciężar na swoich barkach.

Nie jestem jej córką. Jestem tylko przyjaciółką jej córki, Magdy. Pięć lat temu Magda wyjechała do Anglii „na chwilę”, żeby zarobić na mieszkanie. Poprosiła mnie wtedy: „Aniu, tylko na miesiąc, dopóki nie znajdę kogoś na stałe”. Miesiąc zamienił się w rok, rok w kolejne lata. Magda dzwoni coraz rzadziej, a ja coraz częściej zastanawiam się, kim właściwie jestem w tej historii.

Pani Zofia ma 82 lata. Czasem jest pogodna i wdzięczna, innym razem rzuca we mnie słowami jak kamieniami: „Gdyby moja córka była tutaj, wszystko wyglądałoby inaczej”. Staram się nie brać tego do siebie, ale po tylu latach trudno nie czuć się niewidzialną. Moje życie przestało istnieć. Praca? Zrezygnowałam z etatu w bibliotece, bo nie mogłam pogodzić godzin. Znajomi? Przestali dzwonić po trzecim odwołanym spotkaniu. Rodzina? Moja siostra mówi: „Po co ci to? To nie twoja matka”.

Czasem łapię się na tym, że zazdroszczę ludziom w tramwaju — mają swoje sprawy, swoje troski, ale mogą wyjść z domu bez poczucia winy. Ja nie mogę. Każde wyjście to logistyka: kto przyjdzie na dwie godziny? Czy pani Zofia nie przewróci się w łazience? Czy zdążę wrócić przed obiadem?

Pamiętam dzień, kiedy Magda zadzwoniła po raz pierwszy z Anglii i powiedziała: „Aniu, jesteś aniołem. Mama cię uwielbia”. Wtedy czułam dumę i sens. Teraz czuję tylko pustkę i zmęczenie. Nawet nie wiem, czy Magda wróci. Ostatnio wysłała mi przelew na 200 złotych z dopiskiem: „Na drobne wydatki dla mamy”. Nie zapytała, jak się czuję.

— Pani Aniu, a gdzie jest moja herbata?! — powtarza pani Zofia głośniej.

— Już niosę, pani Zosiu — odpowiadam mechanicznie, choć w środku mam ochotę krzyczeć.

Wieczorami siadam przy oknie i patrzę na światła miasta. Próbuję przypomnieć sobie, kim byłam przed tym wszystkim. Lubiłam czytać książki, chodzić na spacery po Plantach, spotykać się z koleżankami na kawie. Teraz moim światem jest dwupokojowe mieszkanie na trzecim piętrze bez windy i codzienna walka o to, żeby nie stracić cierpliwości.

Czasem pani Zofia patrzy na mnie z czułością i mówi: „Dobrze, że jesteś”. Wtedy mięknie mi serce i myślę: może jednak warto? Ale potem przychodzi kolejny dzień pełen pretensji i samotności.

Ostatnio odwiedziła mnie siostra. Usiadła na kanapie i powiedziała:

— Anka, ty się wykończysz. To nie twoja odpowiedzialność. Magda cię wykorzystuje.

— Ale kto się nią zajmie? — odpowiedziałam bezradnie.

— Nie wiem. Ale ty też masz prawo do życia.

Te słowa dźwięczą mi w głowie każdego dnia. Mam prawo do życia? Czy to egoizm?

Wczoraj wieczorem zadzwoniła Magda. Jej głos był zmęczony i zdystansowany:

— Aniu, mama mówiła, że byłaś niemiła. Co się dzieje?

Zatkało mnie. Przez chwilę milczałam, potem wybuchłam:

— Magda, od pięciu lat jestem tutaj sama! Ty nawet nie wiesz, co tu się dzieje! Twoja mama potrzebuje cię bardziej niż mnie!

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Przepraszam — powiedziała cicho. — Nie wiem, co robić…

Rozłączyłam się z poczuciem winy i żalu. Czy naprawdę jestem złą osobą? Czy mam prawo odejść?

Dziś rano patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Zmęczone oczy, siwe pasma we włosach. Kim jestem? Opiekunką? Przyjaciółką? Ofiarą własnej dobroci?

Nie wiem już, co robić dalej. Każdego dnia pytam siebie: czy powinnam zostać, czy odejść? Czy moje życie ma jeszcze sens poza tym mieszkaniem?

Może ktoś z Was był w podobnej sytuacji? Jak podjąć decyzję bez poczucia winy? Czy naprawdę mam prawo myśleć o sobie?