Trzy dzieci w jeden rok – jak przetrwać, gdy życie wali się na głowę?

– Znowu jesteś w ciąży?! – głos mojej mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, a jej słowa uderzyły mnie mocniej niż cokolwiek innego tego dnia. Właśnie wróciłam z USG. Lekarz powiedział: „Gratuluję, będzie pani miała kolejne dziecko”. Nie zapytał, czy się cieszę. Nie zapytał, czy mam z kim dzielić ten ciężar.

Mam na imię Marta. Mam 28 lat i mieszkam w niewielkim bloku na warszawskim Bródnie. Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, że zostanę mamą trójki dzieci w ciągu jednego roku, wyśmiałabym go. Ale życie nie pyta o zgodę. Najpierw był Kuba – mój pierwszy syn, owoc krótkiego związku z Pawłem. Paweł zniknął szybciej niż się pojawił. Potem, kilka miesięcy później, pojawił się Michał – efekt jednej nocy słabości i samotności. Kiedy dowiedziałam się o trzeciej ciąży, miałam ochotę wyć do księżyca.

Moja mama nigdy nie była czuła. „Sama sobie winna jesteś” – powtarzała, kiedy płakałam po nocach. Ojciec milczał, zamykał się w swoim pokoju i udawał, że mnie nie widzi. Brat wyjechał do Londynu i kontakt ograniczył do świątecznych SMS-ów. Zostałam sama z trójką dzieci i pytaniem: jak to wszystko ogarnąć?

Najgorsze były noce. Kuba płakał przez kolki, Michał budził się co dwie godziny na mleko, a ja byłam już w zaawansowanej ciąży z Zosią. Czułam się jak zombie – niewyspana, roztrzęsiona, z wiecznym lękiem w sercu. Czasem miałam ochotę wyjść na balkon i krzyczeć, żeby ktoś mnie usłyszał. Ale nikt nie słyszał.

Pieniądze? Zasiłek 500+, alimenty od Pawła (których nigdy nie zobaczyłam), praca dorywcza przy sprzątaniu mieszkań. Liczyłam każdy grosz. Kiedyś stałam w Biedronce i musiałam odłożyć pieluchy, bo zabrakło mi pięciu złotych. Wstyd palił mnie od środka.

Sąsiadki patrzyły na mnie z politowaniem albo pogardą. „Taka młoda, a już trójka bachorów”, „Nie mogła się zabezpieczyć?” – szeptały za moimi plecami. Raz jedna z nich powiedziała mi prosto w twarz: „Dzieci to nie zabawki”. Chciałam jej odpowiedzieć, że dzieci to jedyne, co mam.

Najbardziej bolało mnie to, że nawet własna rodzina odwróciła się ode mnie. Mama przestała odbierać telefony, ojciec nie zapraszał mnie na obiady niedzielne. Czułam się jak wyrzutek. Zastanawiałam się: czy naprawdę zasłużyłam na taki los?

Były jednak momenty światła. Kiedy Kuba pierwszy raz powiedział „mama”, kiedy Michał uśmiechnął się przez sen, kiedy Zosia zacisnęła swoją malutką piąstkę na moim palcu… Wtedy wiedziałam, że muszę walczyć.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Magda – koleżanka ze szkoły podstawowej. „Marta, słyszałam o twojej sytuacji… Może chcesz pogadać?” – zapytała nieśmiało. Spotkałyśmy się w parku z dziećmi. Magda przyniosła mi torbę ubranek po swoim synku i trochę pieluch. Rozpłakałam się ze wzruszenia.

Zaczęłam szukać wsparcia w internecie – na grupach dla samotnych matek. Tam znalazłam kobiety takie jak ja: zmęczone, przestraszone, ale silne. Pisałyśmy do siebie nocami, wymieniałyśmy rady i słowa otuchy. To one nauczyły mnie prosić o pomoc bez wstydu.

Największym wyzwaniem była codzienność: trzy pary rączek do nakarmienia, przewinięcia, utulenia; trzy różne potrzeby; trzy różne charaktery. Czasem miałam ochotę uciec – gdziekolwiek, byle dalej od pieluch i płaczu. Ale potem patrzyłam na moje dzieci i wiedziałam: one mają tylko mnie.

W grudniu przyszła mama. Przyniosła barszcz i pierogi na Wigilię. Usiadła przy stole i długo milczała.
– Przepraszam cię – powiedziała w końcu cicho. – Nie umiałam inaczej…
Poczułam ulgę i żal jednocześnie. Chciałam jej wybaczyć, ale rana była świeża.

Dziś Kuba ma rok, Michał osiem miesięcy, a Zosia cztery miesiące. Jestem zmęczona jak nigdy wcześniej, ale też dumna jak nigdy dotąd. Nauczyłam się prosić o pomoc i przyjmować ją bez poczucia winy. Nauczyłam się kochać siebie mimo błędów.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy mogłam postąpić inaczej? Czy gdybym była ostrożniejsza, miałabym dziś spokojniejsze życie? Ale potem słyszę śmiech moich dzieci i wiem jedno: nawet jeśli świat mnie ocenia, ja wybrałam miłość.

Czy naprawdę samotna matka zasługuje na potępienie? A może powinniśmy częściej pytać: jak możemy pomóc?