Między tęsknotą a niechęcią: Wakacje u teściowej w Częstochowie – historia, która zmieniła moje spojrzenie na rodzinę
– Nie rozumiem, dlaczego zawsze musimy tu przyjeżdżać – syknęłam przez zaciśnięte zęby, patrząc na Piotra, gdy samochód zatrzymał się przed blokiem na Rakowie. Częstochowa pachniała kurzem i rozgrzanym asfaltem, a ja czułam, jak narasta we mnie niechęć. Piotr westchnął ciężko, nie spuszczając wzroku z kierownicy.
– To tylko kilka dni, Aniu. Mama się cieszy, że nas zobaczy – odpowiedział cicho, ale w jego głosie wyczułam napięcie. Wiedział, że dla mnie te wizyty to nie wakacje, tylko coroczny egzamin z cierpliwości.
Wysiadłam z auta i od razu poczułam na sobie wzrok sąsiadek. W tej klatce nic się nie zmieniało – te same twarze, te same szepty za plecami. Winda oczywiście nie działała, więc ciągnęliśmy walizki na czwarte piętro. Drzwi otworzyła nam teściowa – pani Halina, kobieta o spojrzeniu ostrym jak brzytwa.
– No wreszcie! Myślałam, że już nie dojedziecie – rzuciła, zanim zdążyliśmy się przywitać. Uścisk jej ramion był chłodny i szybki. W mieszkaniu panował znajomy zapach smażonej cebuli i starego dywanu.
Przez pierwsze godziny czułam się jak intruz. Pani Halina opowiadała Piotrowi o sąsiadach, o tym, jak bardzo się zmienił osiedle i jak ciężko jej samej. Mnie traktowała jak powietrze. Kiedy próbowałam wtrącić się do rozmowy, jej wzrok mówił jasno: „Nie twoja sprawa”.
Wieczorem usiedliśmy do kolacji. Siedziałam naprzeciwko teściowej i czułam, jak każda łyżka zupy staje mi w gardle.
– Aniu, a ty to chyba nie gotujesz tak często? Piotrek zawsze był przyzwyczajony do domowego jedzenia – powiedziała nagle Halina, patrząc na mnie z wyższością.
Piotr spojrzał na mnie przepraszająco. Zacisnęłam pięści pod stołem.
– Gotuję tyle, ile trzeba – odpowiedziałam spokojnie. Ale w środku gotowałam się ze złości.
Następnego dnia Piotr wyszedł rano załatwić sprawy w mieście. Zostałam sama z teściową. Siedziałyśmy w kuchni w niezręcznej ciszy. W końcu Halina zaczęła mówić:
– Wiesz, Aniu… Ja wiem, że nie jesteś stąd. Może ci tu ciężko. Ale Piotrek to mój jedyny syn. Chciałabym mieć z nim kontakt taki jak dawniej.
Spojrzałam na nią uważnie. Po raz pierwszy usłyszałam w jej głosie nutę smutku.
– Rozumiem panią – powiedziałam cicho. – Ale on ma teraz swoją rodzinę.
Halina westchnęła ciężko.
– Ty nigdy nie zrozumiesz matki, dopóki sama nią nie zostaniesz.
Te słowa zostały ze mną na długo. Przez kolejne dni atmosfera była napięta. Każdy gest był oceniany, każde słowo mogło być źle zrozumiane. Piotr próbował łagodzić sytuację, ale sam był rozdarty między mną a matką.
Pewnego wieczoru usłyszałam przez drzwi ich rozmowę:
– Mamo, Ania się stara. Daj jej szansę.
– Ty zawsze ją bronisz! A ja? Ja już się nie liczę?
– Mamo…
Zrozumiałam wtedy, że nie tylko ja cierpię w tej sytuacji. Piotr był między młotem a kowadłem.
Ostatniego dnia przed wyjazdem Halina zaprosiła mnie na spacer po parku pod Jasną Górą. Szłyśmy w milczeniu, aż w końcu zatrzymała się i powiedziała:
– Wiesz… Ja też kiedyś byłam synową. Moja teściowa była okropna. Przysięgłam sobie, że nigdy taka nie będę. A jednak…
Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Przepraszam cię, Aniu. Może za bardzo się boję zostać sama.
Poczułam, jak pęka we mnie mur niechęci.
– Ja też przepraszam – wyszeptałam. – Może powinnam była bardziej się postarać.
Wróciłyśmy do domu już inne – obie trochę bardziej otwarte i mniej uparte. Piotr patrzył na nas zdziwiony, ale widziałam ulgę w jego oczach.
W drodze powrotnej do domu długo milczeliśmy. W końcu powiedziałam:
– Może czasem trzeba zobaczyć drugiego człowieka naprawdę…
Czy potrafimy wybaczyć sobie nawzajem nasze lęki i słabości? Czy rodzina to tylko obowiązek czy może szansa na coś więcej? Co wy o tym myślicie?