30 lat później: Jak pogodzić się z przeszłością, gdy wszystko wydaje się stracone?

– Znowu dzwoniłeś do mamy? – zapytała moja córka, Zuzanna, z wyraźnym wyrzutem w głosie. Stała w progu mojego mieszkania na warszawskim Mokotowie, trzymając w ręku torbę z zakupami.

Nie odpowiedziałem od razu. Wpatrywałem się w okno, za którym szarzał listopadowy wieczór. Krople deszczu spływały po szybie, jakby płakały razem ze mną.

– Tato, ona ma swoje życie. Ty musisz… – urwała, widząc mój wzrok.

Wiedziała, że nie jestem gotów słuchać kolejnych rad. Przez trzydzieści lat żyłem nadzieją, że jeszcze kiedyś wszystko się ułoży. Że wrócę do Anny, mojej żony, którą zostawiłem dla krótkiego romansu i złudzenia wolności. Dziś wiem, że to była największa pomyłka mojego życia.

Miałem wtedy 24 lata, pracowałem w FSO na Żeraniu. Anna była pielęgniarką – ciepła, cierpliwa, zawsze gotowa pomóc. Nasze życie nie było bajką: kredyt na mieszkanie, wieczne braki w sklepach, kolejki po mięso. Ale byliśmy razem. Do czasu.

Pamiętam tamten wieczór sprzed lat. Anna siedziała przy stole w kuchni, a ja pakowałem walizkę.

– Naprawdę odchodzisz? – zapytała cicho.

– Muszę spróbować inaczej żyć – odpowiedziałem, nie patrząc jej w oczy.

Nie płakała. Tylko jej dłonie drżały, gdy ściskała kubek z herbatą.

Zuzanna miała wtedy pięć lat. Nie rozumiała, dlaczego tata nagle przestał przychodzić na dobranockę.

Przez lata próbowałem układać sobie życie na nowo. Były inne kobiety, inne mieszkania, inne prace. Ale żadna z tych historii nie miała sensu. Zawsze wracałem myślami do Anny i naszej córki. Do domu, który sam zburzyłem.

Teraz mam 54 lata. Ostatnią pracę straciłem pół roku temu – firma upadła, a ja zostałem z niczym. Mieszkanie wynajmuję od znajomego z dawnych lat. Czasem dorabiam na budowie albo rozwożę jedzenie na rowerze. Samotność boli najbardziej wieczorami.

Kilka miesięcy temu odważyłem się zadzwonić do Anny pierwszy raz od lat.

– Cześć… To ja – powiedziałem niepewnie.

– Wiem – odpowiedziała chłodno. – Czego chcesz?

– Chciałem tylko zapytać… jak się masz.

– Mam męża i wnuki. Jestem szczęśliwa. Proszę, nie dzwoń więcej.

To był cios prosto w serce. Przez kilka dni nie wychodziłem z łóżka. Zuzanna przynosiła mi jedzenie i próbowała rozmawiać.

– Tato, musisz pogodzić się z tym, co było – mówiła łagodnie. – Mama ci wybaczyła dawno temu. Ale nie wróci do ciebie.

Nie potrafiłem tego przyjąć. Wciąż miałem nadzieję na cud – że Anna spojrzy na mnie jak dawniej, że znów będziemy rodziną.

Ostatnio coraz częściej myślę o tym, co zrobiłem źle. O tych wszystkich chwilach, gdy mogłem zostać, zamiast uciekać przed odpowiedzialnością. O tym, jak bardzo skrzywdziłem Annę i Zuzannę.

Wczoraj spotkałem Annę przypadkiem w sklepie spożywczym na osiedlu. Stała przy kasie z wnuczką.

– Dzień dobry – powiedziałem cicho.

Spojrzała na mnie spokojnie.

– Dzień dobry, Piotrze.

Chciałem powiedzieć coś więcej – przeprosić jeszcze raz, poprosić o rozmowę. Ale ona tylko skinęła głową i wyszła.

Zostałem sam między półkami z chlebem i mlekiem, czując się jak intruz we własnym życiu.

Wieczorem długo rozmawiałem z Zuzanną.

– Tato, musisz znaleźć coś dla siebie – powtarzała cierpliwie. – Może wolontariat? Może klub seniora? Nie możesz żyć tylko przeszłością.

Wiem, że ma rację. Ale jak zacząć od nowa w wieku 54 lat? Jak znaleźć sens, gdy wszystko się zawaliło?

Czasem myślę o tym, żeby wyjechać gdzieś daleko – do małego miasteczka nad morzem albo w góry. Zacząć wszystko od początku. Ale czy to nie jest tylko kolejna ucieczka?

Dziś rano zadzwonił do mnie stary kolega z FSO.

– Piotrek! Słyszałem, że szukasz pracy. Potrzebujemy kogoś do magazynu na Ursusie. Dasz radę?

Może to znak? Może jeszcze nie wszystko stracone?

Patrzę na swoje odbicie w lustrze i widzę człowieka zmęczonego życiem, ale jeszcze niepokonanego.

Czy można naprawić własne błędy po tylu latach? Czy zasługuję na drugą szansę? A może najważniejsze to nauczyć się wybaczać samemu sobie?