Kiedy mąż wybiera swoją matkę zamiast mnie… Moja walka o rodzinę i wiarę
— Znowu idziesz do mamy? — zapytałam, starając się, by mój głos nie zadrżał. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Adam nawet nie spojrzał mi w oczy. — Muszę. Obiecałem jej, że pomogę z ogrodem. Wiesz, jak ona sobie nie radzi — odpowiedział, zakładając kurtkę.
Wiedziałam. Wiedziałam aż za dobrze. Od lat nasz dom był tylko przystankiem między jego pracą a domem jego matki. Każdy weekend, każda wolna chwila — wszystko dla niej. A ja? Ja byłam tą drugą. Tą, która miała rozumieć, czekać, nie narzekać.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy poczułam się naprawdę niewidzialna. To było na urodzinach naszej córki, Zosi. Adam spóźnił się dwie godziny, bo teściowa poprosiła go o pomoc przy pralce. Zosia płakała, a ja tłumaczyłam jej, że tata na pewno zaraz przyjdzie. Kiedy w końcu się pojawił, nawet nie przeprosił.
Wieczorami leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. Modliłam się szeptem: „Boże, daj mi siłę. Daj mi cierpliwość. Pomóż mi nie znienawidzić własnego męża”. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej. Moja mama powtarzała: „Tak już jest, faceci są przywiązani do matek”. Ale ja nie chciałam tak żyć.
Pewnego dnia wszystko pękło. Była niedziela, mieliśmy jechać do zoo z dziećmi. Adam odebrał telefon od mamy i bez słowa wyszedł z domu. Zosia zaczęła płakać: — On nas nie kocha! — krzyczała przez łzy. Przytuliłam ją mocno i wtedy coś we mnie pękło.
Wieczorem, gdy wrócił, czekałam na niego w kuchni. — Adam, musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo. Spojrzał na mnie zaskoczony. — O czym? — O nas. O tym, że nie jestem już w stanie tak żyć. Twoja mama jest ważna, ale my też jesteśmy twoją rodziną! — głos mi się załamał.
Adam wzruszył ramionami: — Przesadzasz. Mama mnie potrzebuje.
— A my? My cię nie potrzebujemy? Zosia płacze przez ciebie! Ja płaczę przez ciebie! — krzyknęłam pierwszy raz od lat.
Wyszedł bez słowa. Zamknęłam się w łazience i płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez.
Następne dni były jak koszmar na jawie. Adam wracał coraz później, dzieci pytały o tatę, a ja coraz częściej szukałam ukojenia w modlitwie. Zaczęłam chodzić do kościoła codziennie rano przed pracą. Siedziałam w ławce i szeptałam: „Boże, jeśli masz dla mnie jakiś plan, pokaż mi go”.
Pewnego dnia po mszy podeszła do mnie starsza pani z parafii, pani Halina. — Widziałam cię tu już kilka razy. Coś cię trapi? — zapytała cicho.
Nie wiem dlaczego, ale opowiedziałam jej wszystko. O Adamie, o teściowej, o tym jak bardzo czuję się niewidzialna i niekochana.
Pani Halina uśmiechnęła się smutno: — Wiesz, moja droga… Czasem trzeba zawalczyć o siebie. Bóg daje nam siłę, ale to my musimy zrobić pierwszy krok.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.
Tego wieczoru usiadłam z dziećmi przy stole i powiedziałam: — Kochani, tata was kocha, tylko czasem nie umie tego pokazać. Ale my musimy być razem i wspierać się nawzajem.
Zosia spojrzała na mnie poważnie: — Mamo, a ty kochasz tatę?
Zatkało mnie na chwilę. — Tak… Ale czasem jest mi bardzo trudno.
Następnego dnia napisałam Adamowi list. Nie miałam już siły na kolejne kłótnie twarzą w twarz. Napisałam mu wszystko: o moim bólu, o samotności, o tym jak bardzo brakuje mi rodziny z prawdziwego zdarzenia. Poprosiłam go tylko o jedno: żebyśmy poszli razem do psychologa albo porozmawiali z księdzem.
Nie odpowiedział od razu. Przez kilka dni unikał mnie jeszcze bardziej niż zwykle.
Aż pewnego wieczoru przyszedł do mnie do kuchni i usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
— Przeczytałem twój list… Nie wiedziałem, że aż tak cierpisz — powiedział cicho.
— Bo nigdy nie chciałeś słuchać — odpowiedziałam spokojnie.
— Może spróbujemy… tego psychologa? — zapytał niepewnie.
Poczułam ulgę i strach jednocześnie.
Pierwsza wizyta była trudna. Adam milczał przez większość czasu, ja płakałam niemal cały czas. Ale po kilku spotkaniach zaczęliśmy rozmawiać inaczej niż dotąd. Adam zaczął rozumieć, że jego matka jest ważna, ale my też jesteśmy jego rodziną.
Nie było łatwo. Teściowa była oburzona, że Adam spędza mniej czasu u niej. Dzwoniła do mnie z pretensjami: — To przez ciebie mój syn się zmienił! — krzyczała do słuchawki.
Ale ja już wiedziałam jedno: jeśli chcemy być rodziną, musimy postawić granice.
Dziś jest lepiej. Adam spędza więcej czasu z nami, choć czasem jeszcze wracają stare schematy. Ale nauczyliśmy się rozmawiać i modlić razem o siłę i wytrwałość.
Czasem patrzę na nasze dzieci i myślę: ile matek w Polsce przeżywa to samo? Ile kobiet czuje się niewidzialnych we własnym domu?
Czy naprawdę musimy wybierać między sobą a rodziną męża? Czy można być szczęśliwą żoną i synową jednocześnie?