Moja mama na emeryturze zamieniła moje życie w pole bitwy – czy jestem złą córką, że mam dość?

– Znowu nie umyłaś naczyń po śniadaniu! – głos mamy przeszył ciszę poranka jak nóż. Stałam w przedpokoju, z kluczami w dłoni, gotowa wyjść do pracy. Zamiast zwykłego „miłego dnia”, dostałam kolejną porcję pretensji.

– Mamo, naprawdę nie mam czasu, spóźnię się… – próbowałam się bronić, ale ona już była w swoim żywiole.

– Kiedyś to wszystko wyglądało inaczej! Ty nawet nie wiesz, jak ciężko pracowałam, żebyś miała co jeść i w co się ubrać! Teraz tylko praca, praca, a dom zaniedbany!

Zatrzasnęłam drzwi za sobą z poczuciem winy i złości. W drodze do tramwaju czułam, jak łzy cisną mi się do oczu. Czy naprawdę jestem taką złą córką? Czy to ja jestem problemem?

Mama przeszła na emeryturę pół roku temu. Przez całe życie była nauczycielką matematyki w podstawówce – wymagającą, zasadniczą, zawsze zorganizowaną. Ojciec zmarł kilka lat temu, a brat wyjechał do Niemiec i kontaktuje się z nami tylko przez święta. Zostałyśmy we dwie w naszym trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie.

Na początku myślałam, że emerytura to będzie dla niej czas odpoczynku. Że zacznie chodzić na spacery, spotykać się z koleżankami, może zapisze się na jakieś zajęcia. Ale ona zamknęła się w domu i zaczęła żyć moim życiem. Każdy mój krok był komentowany: dlaczego tak późno wracam, czemu nie jem obiadu, dlaczego nie dzwonię do brata.

Wieczorami siadała naprzeciwko mnie przy stole i zaczynała swoje monologi:

– Wiesz, kiedy byłam w twoim wieku, miałam już dwójkę dzieci i dom na głowie. Ty nawet nie masz chłopaka! Nie myślisz o przyszłości?

Czułam się jak pod mikroskopem. Każda decyzja była analizowana i krytykowana. Nawet kiedy próbowałam tłumaczyć, że czasy się zmieniły, że chcę najpierw zadbać o siebie, słyszałam tylko:

– To egoizm! Kiedyś rodzina była najważniejsza!

Próbowałam rozmawiać z bratem przez telefon:

– Michał, nie daję już rady. Mama cały czas narzeka, czepia się o wszystko. Może przyjechałbyś na trochę?

– Wiesz, jak jest… Praca, dzieciaki… – usłyszałam w odpowiedzi. – Spróbuj ją czymś zająć. Może znajdzie sobie jakieś hobby?

Łatwo powiedzieć. Mama odrzucała wszystkie propozycje:

– Nordic walking? To dla starych bab! Uniwersytet Trzeciego Wieku? Nie będę siedzieć z tymi plotkarami!

Z czasem zaczęłam unikać domu. Zostawałam dłużej w pracy, spotykałam się ze znajomymi, chodziłam na siłownię. Ale im mniej mnie było w domu, tym bardziej mama się nakręcała.

Pewnego wieczoru wróciłam późno. Mama siedziała w kuchni przy zgaszonym świetle.

– Myślałam, że coś ci się stało – powiedziała cicho.

– Mamo, mam 32 lata! Nie musisz na mnie czekać do nocy!

– Ale ja nie mam nikogo poza tobą – wyszeptała.

Zamarłam. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach strach i samotność. Przez chwilę poczułam wyrzuty sumienia.

Ale następnego dnia wszystko wróciło do normy: narzekania na pogodę, politykę, sąsiadów i oczywiście na mnie.

W pracy coraz częściej łapałam się na tym, że jestem rozdrażniona. Koleżanka z biura zapytała:

– Coś się dzieje? Wyglądasz na zmęczoną.

Opowiedziałam jej o mamie. Pokiwała głową ze zrozumieniem:

– Moja teściowa jest taka sama. Może twoja mama potrzebuje terapii? Albo chociaż kogoś do rozmowy?

Wieczorem spróbowałam delikatnie podsunąć ten temat mamie:

– Może porozmawiałabyś z kimś? Psycholog mógłby pomóc…

– Ty mnie chcesz do wariatkowa wysłać?! – wybuchła.

Czułam się bezradna. Z jednej strony kochałam ją i wiedziałam, że jest jej ciężko po śmierci taty i odejściu brata. Z drugiej – miałam ochotę uciec jak najdalej.

W końcu przyszedł dzień, kiedy wybuchłam.

– Mamo! Nie mogę tak żyć! Ciągle tylko narzekasz i krytykujesz! Ja też mam swoje życie!

Zamilkła na chwilę. W jej oczach zobaczyłam łzy.

– Myślisz, że mi jest łatwo? Całe życie poświęciłam rodzinie. Teraz zostałam sama… Nie wiem już nawet, kim jestem.

Usiadłyśmy naprzeciwko siebie. Po raz pierwszy od dawna rozmawiałyśmy szczerze. O jej lękach, o moich potrzebach. O tym, że obie czujemy się samotne – każda na swój sposób.

Nie rozwiązało to wszystkich problemów. Mama nadal narzeka – taka już jej natura. Ale staram się patrzeć na nią inaczej. Czasem razem oglądamy seriale albo idziemy na spacer. Uczę się stawiać granice i dbać o siebie.

Często jednak wraca pytanie: czy można kochać kogoś i jednocześnie mieć go serdecznie dość? Czy jestem złą córką, jeśli czasem marzę o własnym mieszkaniu i świętym spokoju?

A wy? Jak radzicie sobie z rodzicami po przejściu na emeryturę? Czy da się znaleźć złoty środek między troską a własną wolnością?