„Oddałam wszystko dla mamy, a dziś słyszę, że przesadzam. Czy naprawdę nikt nie widzi, ile mnie to kosztowało?”
— Iwona, przestań już z tym swoim poświęceniem. Nikt cię nie zmuszał — głos mojej siostry, Magdy, odbija się echem po kuchni. Stoję przy zlewie, myję kubek po mamie i czuję, jak w gardle rośnie mi gula.
— Ale przecież sama wiesz, że mama nie dałaby sobie rady sama — odpowiadam cicho, nie patrząc jej w oczy.
Magda wzdycha ciężko i przewraca oczami. — Przesadzasz. Zawsze robisz z siebie męczennicę. Ja też mam swoje życie, dzieci, pracę. Nie mogę rzucić wszystkiego.
Chciałabym jej powiedzieć, że ja też miałam życie. Pracowałam w Warszawie jako księgowa, miałam wynajęte mieszkanie na Ochocie, znajomych, czasem nawet randki. Ale kiedy mama zadzwoniła tamtego listopadowego wieczoru i powiedziała, że lekarz podejrzewa u niej raka, nie zastanawiałam się długo. Spakowałam walizkę i wróciłam do rodzinnego domu pod Radomiem.
Mama była zawsze silna. Po śmierci taty sama nas wychowała, pracowała na dwa etaty, żebyśmy z Magdą mogły skończyć studia. Teraz leżała w łóżku, blada i słaba, a ja codziennie rano pomagałam jej się ubrać, podawałam leki i gotowałam rosół, bo tylko to przechodziło jej przez gardło.
Przez pierwsze tygodnie byłam pełna energii. Wierzyłam, że to tylko chwilowe — operacja, chemia, rehabilitacja i wrócimy do normalności. Ale miesiące mijały, a mama coraz bardziej gasła. Ja coraz częściej płakałam nocami do poduszki. Z pracy wzięłam najpierw urlop bezpłatny, potem musiałam zrezygnować całkiem. Wynajęte mieszkanie oddałam koleżance. Znajomi przestali dzwonić — ile razy można mówić „nie mogę się spotkać”?
Magda przyjeżdżała raz na dwa tygodnie na kilka godzin. Przywoziła zakupy, czasem ciasto z cukierni i zawsze powtarzała: — Dobrze, że jesteś przy mamie. Ja bym nie dała rady.
Czułam się wtedy jak bohaterka. Ale z czasem zaczęło mnie to uwierać. Bo kiedy mama miała gorszy dzień i wyzywała mnie od nieudaczników (chemia robi z człowiekiem straszne rzeczy), Magda była daleko. Kiedy w nocy mama dostała ataku duszności i trzeba było dzwonić po pogotowie — byłam sama.
Pieniądze zaczęły się kończyć po pół roku. Zasiłek opiekuńczy to śmiech na sali — ledwo starczało na leki i rachunki. Magda mówiła: — Przecież możesz pracować zdalnie! Ale kto zatrudni księgową na pół etatu z przerwami na podawanie leków i wizyty u lekarza?
Najgorsze były święta. Siedziałyśmy przy stole we trzy — mama z trudem przełykająca barszcz, Magda z mężem i dziećmi wpadający tylko na godzinę „bo teściowa czeka” i ja — zmęczona, rozdrażniona, z poczuciem winy, że nie jestem wystarczająco cierpliwa.
Po roku mama zaczęła wracać do sił. Lekarze powiedzieli: remisja. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Magda zaczęła planować wakacje nad morzem, mama powoli wracała do ogrodu. Ja… nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
Pracy w Warszawie już nie miałam. Znajomi mieli nowe życia. Czułam się jak cień samej siebie — bez planów, bez energii, bez marzeń.
Pewnego dnia usłyszałam przez przypadek rozmowę Magdy z jej mężem:
— Iwona robi z siebie męczennicę. Przecież nikt jej nie kazał rzucać pracy.
— No właśnie — odpowiedział jej mąż — każdy ma swoje życie.
Zatkało mnie. Przez chwilę miałam ochotę wejść do pokoju i wykrzyczeć im wszystko: o samotności, o strachu przed śmiercią mamy, o tym jak bardzo tęsknię za własnym życiem. Ale nie zrobiłam tego.
Wieczorem usiadłam przy łóżku mamy.
— Mamo… czy ja naprawdę przesadzam? — zapytałam cicho.
Mama spojrzała na mnie długo.
— Kochanie… Nie wiem. Może czasem za dużo od siebie wymagasz? Ale wiem jedno: bez ciebie bym nie przeżyła.
Te słowa powinny mnie pocieszyć. Ale zamiast tego poczułam pustkę.
Dziś minęły dwa lata od tamtej rozmowy. Mama jest zdrowa, Magda dalej wpada tylko na chwilę i zawsze ma wymówkę. Ja znalazłam pracę w lokalnym biurze rachunkowym — za połowę tego co w Warszawie, ale przynajmniej mam zajęcie.
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy naprawdę przesadziłam? Czy oczekiwanie wdzięczności to egoizm? A może po prostu każdy z nas ma inną definicję rodziny?
Czy ktoś z was też kiedyś oddał wszystko dla bliskiej osoby… i został sam ze swoim żalem?