„Zamykam za sobą drzwi, bo nie mogę już na ciebie patrzeć” – historia kobiety, której świat rozpadł się w jednej chwili

– Zamykam za sobą drzwi, bo nie mogę już na ciebie patrzeć – powiedział Marek, zanim wyszedł z naszego mieszkania. Stałam w przedpokoju, trzymając w ręku kubek z niedopitą kawą, a jego słowa rozcinały powietrze jak nóż. Drzwi trzasnęły głośno, echo odbiło się od ścian naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. To nie był film, to nie był sen – to była moja rzeczywistość.

Trzydzieści lat razem. Trzydzieści lat wspólnych śniadań, kłótni o drobiazgi, śmiechu przy stole, planowania wakacji nad Bałtykiem i remontów kuchni. Trzydzieści lat, które nagle przestały mieć znaczenie. Przez pierwsze minuty stałam nieruchomo, jakby ktoś wyłączył mi prąd w ciele. Potem zaczęłam chodzić po mieszkaniu bez celu, dotykając rzeczy, które jeszcze przed chwilą były „nasze”, a teraz stały się tylko „moje”.

Telefon zadzwonił po godzinie. To była moja córka, Ola. – Mamo, co się dzieje? Tata do mnie dzwonił… – Jej głos był pełen niepokoju. – Marek… tata… odszedł – wyszeptałam. Po drugiej stronie zapadła cisza.

Nie płakałam tej nocy. Siedziałam na kanapie i patrzyłam w okno. Warszawa spała, a ja czułam się jakby ktoś wyrwał mi serce. Próbowałam przypomnieć sobie ostatnią rozmowę z Markiem, ostatni wspólny śmiech. Czy coś przeoczyłam? Czy powinnam była zauważyć sygnały? Może to przez te jego późne powroty z pracy? Może przez to, że coraz częściej milczeliśmy przy kolacji?

Następnego dnia zadzwoniła moja mama. – Aniu, przyjedź do mnie na wieś, odpoczniesz trochę – powiedziała cicho. Ale ja nie chciałam uciekać. Chciałam zrozumieć. Przez kolejne dni żyłam jak automat: praca, dom, szybkie zakupy w Biedronce, rozmowy z Olą i synem Michałem przez telefon. Każdy dzień był taki sam. W nocy budziłam się zlana potem, słysząc w głowie tamto zdanie: „Zamykam za sobą drzwi, bo nie mogę już na ciebie patrzeć”.

Po tygodniu Marek przysłał wiadomość: „Zostawiam ci mieszkanie. Nie chcę niczego”. Nie odpisałam. Co miałam napisać? Że boli? Że nie rozumiem? Że czuję się jak cień?

Ola przyjechała do mnie w sobotę. Usiadłyśmy przy kuchennym stole.
– Mamo, musisz coś z tym zrobić. Nie możesz tak siedzieć i czekać…
– Na co mam czekać? – zapytałam.
– Na siebie – odpowiedziała.

Zaczęłam chodzić na długie spacery po Łazienkach. Patrzyłam na ludzi: zakochane pary, matki z dziećmi, starszych panów karmiących gołębie. Zazdrościłam im spokoju i poczucia sensu. Czułam się jakby ktoś wymazał mnie z własnego życia.

Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę, panią Zofię.
– Aniu, słyszałam… bardzo mi przykro.
– Dziękuję…
– Wiesz, mój mąż też odszedł po trzydziestu latach. Myślałam wtedy, że umrę z żalu. Ale wiesz co? Po roku zaczęłam żyć na nowo.
– Jak to zrobiłaś?
– Zaczęłam robić rzeczy tylko dla siebie. Zapisałam się na jogę, zaczęłam malować…

Tej nocy długo myślałam o jej słowach. Może rzeczywiście powinnam spróbować czegoś nowego? Następnego dnia zapisałam się na kurs fotografii w domu kultury na Służewiu.

Na pierwszych zajęciach byłam spięta i wycofana. Wszyscy wydawali się tacy pewni siebie. Instruktor, pan Jacek, uśmiechnął się do mnie ciepło.
– Każdy kiedyś zaczynał – powiedział.

Zaczęłam robić zdjęcia: ludziom w parku, kwiatom na balkonie, własnym dłoniom trzymającym filiżankę herbaty. Powoli uczyłam się patrzeć na świat inaczej – przez obiektyw aparatu wszystko wydawało się mniej bolesne.

Ale wieczorami samotność wracała ze zdwojoną siłą. Przeglądałam stare zdjęcia: ślubne, z chrztu Oli i Michała, z wakacji w Zakopanem… Na jednym Marek obejmuje mnie ramieniem i patrzy prosto w obiektyw. Czy wtedy już wiedział? Czy już wtedy planował odejść?

Któregoś dnia Ola przyszła do mnie zapłakana.
– Mamo… tata jest z kimś innym. Widziałam ich razem w kawiarni.
Poczułam jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch.
– Wiedziałaś o tym? – zapytała cicho.
– Nie…

Przez kilka dni nie wychodziłam z domu. Nie odbierałam telefonów od Marka ani dzieci. Leżałam pod kocem i płakałam jak dziecko. W końcu zadzwoniła mama:
– Aniu, życie to nie bajka. Ale nawet po najgorszej burzy wychodzi słońce.

Wstałam z łóżka i spojrzałam na siebie w lustrze. Byłam blada, zmęczona i starsza o dziesięć lat niż miesiąc temu. Ale byłam też silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Po kilku tygodniach zaczęłam spotykać się z ludźmi z kursu fotografii na kawie. Rozmawialiśmy o życiu, o pasjach, o samotności. Okazało się, że nie jestem jedyna – pani Maria straciła męża na raka, pan Andrzej rozwiódł się po czterdziestu latach małżeństwa…

Któregoś dnia Jacek zaproponował mi wspólne fotografowanie Warszawy nocą.
– Chodź ze mną jutro wieczorem na Starówkę – powiedział.
Zgodziłam się bez namysłu.

Spacerowaliśmy po pustych uliczkach Starego Miasta, robiliśmy zdjęcia latarniom i odbiciom światła w kałużach.
– Wiesz, Aniu – powiedział Jacek – czasem trzeba zamknąć jedne drzwi, żeby otworzyć inne.
Uśmiechnęłam się pierwszy raz od miesięcy.

Nie wiem jeszcze, czy potrafię zaufać komuś na nowo. Nie wiem nawet, czy chcę jeszcze kochać. Ale wiem jedno: jestem silniejsza niż myślałam i zasługuję na szczęście.

Czy można jeszcze zaufać po takim ciosie? Czy serce potrafi wybaczyć i otworzyć się na nowe życie? Może Wy wiecie lepiej ode mnie…