Babcia Opiekunka: Dlaczego Moja Mama Woli Dzieci Obcych Niż Wnuki?

– Mamo, czy możesz zostać z Antosiem chociaż na dwie godziny? – pytam, czując jak głos mi drży. Wiem, że to już kolejny raz, ale nie mam wyjścia. Praca, dzieci, dom – wszystko się wali, a ja nie mam siły.

Mama nawet nie podnosi wzroku znad kubka herbaty. – Nie mogę, Aniu. Obiecałam już pani Marcie, że odbiorę dziś Kacperka ze żłobka. Wiesz, jak ona na mnie liczy.

Cisza. Czuję, jak w środku coś we mnie pęka. Kacperek – obce dziecko. Ja? Jej córka. Antoś? Jej wnuk. I znów jesteśmy na drugim miejscu.

Wychodzę z kuchni, zanim łzy zdążą popłynąć po policzkach. W łazience zamykam się na klucz i pozwalam sobie na chwilę słabości. „Dlaczego? Dlaczego dla niej zawsze ważniejsi są inni?” – pytam siebie w myślach.

Moja mama całe życie pracowała w żłobku. Była tam legendą – dzieci ją kochały, rodzice powierzali jej swoje największe skarby. Po przejściu na emeryturę nie potrafiła usiedzieć w domu. Została nianią – najpierw dla sąsiadki, potem dla znajomych znajomych. Telefon dzwonił bez przerwy: „Pani Halinko, czy mogłaby pani…”. Zawsze mogła. Zawsze dla innych.

Kiedy urodziłam Antosia i Zosię, byłam pewna, że teraz to my będziemy jej światem. Że będzie przychodzić, piec ciasta, czytać bajki, zabierać dzieci na spacery do parku. Tak jak robiła to z obcymi maluchami przez całe życie. Ale rzeczywistość okazała się inna.

– Mamo, może przyjdziesz do nas w sobotę? Dzieci bardzo za tobą tęsknią.
– Nie mogę, Aniu. Mam już plany z rodziną Nowaków.

Za każdym razem ta sama odpowiedź. Za każdym razem ten sam ból.

Mój mąż Michał próbował mnie pocieszać:
– Może twoja mama po prostu nie potrafi być babcią? Może łatwiej jej z obcymi?
Ale jak to możliwe? Przecież tyle lat opiekowała się dziećmi! Czy nasze są gorsze?

Zaczęłam szukać winy w sobie. Może jestem zbyt wymagająca? Może za bardzo naciskam? Przypomniałam sobie dzieciństwo – mama zawsze była zajęta pracą. W domu była obecna ciałem, ale myślami gdzieś indziej. Tata odszedł wcześnie, więc wszystko było na jej głowie. Może dlatego nauczyła się kochać „na dystans”?

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę.
– Mamo, czy ty mnie w ogóle kochasz?
Spojrzała na mnie zaskoczona.
– Co za pytanie! Oczywiście, że cię kocham.
– To dlaczego nigdy nie masz dla nas czasu?
Westchnęła ciężko.
– Aniu… Ja po prostu… Ja nie umiem być babcią taką, jakiej oczekujesz. Z dziećmi obcych ludzi jest łatwiej – nie ma tej presji, nie ma oczekiwań. Mogę być po prostu nianią. A przy was czuję się… oceniana.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy to możliwe, że własna rodzina ją onieśmiela?

Zaczęłam rozmawiać z innymi mamami na placu zabaw. Okazało się, że nie jestem sama. „Moja teściowa też woli opiekować się dziećmi sąsiadki niż własnymi wnukami” – mówiła Kasia. „Moja mama twierdzi, że już się napracowała i teraz chce mieć święty spokój” – dodawała Magda.

Ale ja nie chciałam świętego spokoju – chciałam babci dla moich dzieci.

Z czasem zaczęłam zauważać drobne rzeczy: mama przynosiła dzieciom drobiazgi, zostawiała im czekoladki w skrzynce na listy, czasem zadzwoniła zapytać o zdrowie. Ale nigdy nie zostawała dłużej niż pół godziny.

Któregoś dnia Antoś zapytał:
– Mamo, dlaczego babcia nigdy nie zostaje na obiad?
Nie umiałam odpowiedzieć.

W końcu przyszedł dzień, kiedy musiałam podjąć decyzję: wracam do pracy na pełen etat albo rezygnuję z kariery. Poprosiłam mamę o ostatnią szansę:
– Mamo, naprawdę cię potrzebuję. Nie dam rady bez twojej pomocy.
Odpowiedziała krótko:
– Aniu, musisz sobie radzić sama. Tak jak ja kiedyś.

To był cios prosto w serce.

Przez kilka tygodni chodziłam jak cień samej siebie. Michał przejął część obowiązków, dzieci zaczęły chodzić do przedszkola na dłużej. Ja nauczyłam się prosić o pomoc innych – sąsiadkę, koleżankę z pracy.

Mama nadal opiekowała się cudzymi dziećmi. Czasem widziałam ją przez okno – śmiała się z Kacperkiem na placu zabaw tuż pod naszym blokiem. Antoś patrzył na nich z zazdrością.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie pani Marta:
– Pani Aniu, chciałam tylko powiedzieć, że pani mama jest niesamowita. Kacperek ją uwielbia!
Podziękowałam grzecznie i odłożyłam słuchawkę z ciężkim sercem.

Dziś już wiem, że nie zmienię mamy. Mogę tylko zaakceptować jej wybory i nauczyć się żyć ze swoim żalem.

Czasem patrzę na nią i zastanawiam się: czy kiedykolwiek poczuje się częścią naszej rodziny? Czy ja kiedyś przestanę czuć ten ból odrzucenia?

A wy? Czy też macie wrażenie, że czasem najbliżsi są najdalej? Jak sobie z tym radzicie?