Cisza po burzy: Historia Tadeusza Zaleskiego
„Sam jesteś winny! Tadeuszu, wybacz mi!” – jej głos odbijał się echem od marmurowych ścian salonu. Stałem naprzeciw Marty, mojej żony od dwudziestu lat, i czułem, jak coś we mnie pęka. „Oszalałaś na starość! – krzyczałem, nie poznając własnego głosu. – Żeby tak mnie upokarzać?! Ciesz się, że po prostu cię zostawiam!”
To był wieczór, którego nie zapomnę nigdy. Willa na Saskiej Kępie, nasz dom-marzenie, nagle stała się polem bitwy. Marta płakała, próbując mnie objąć, ale odsunąłem ją z obrzydzeniem. W jej oczach widziałem strach i rozpacz, ale nie miałem już dla niej współczucia. Zdradziła mnie z kimś, kogo znałem – z moim wspólnikiem, Adamem. To nie był przypadek ani chwila słabości. To było planowane kłamstwo, które trwało miesiącami.
Kiedy dowiedziałem się prawdy, świat runął mi pod nogami. Przez lata budowałem wszystko – firmę, dom, rodzinę – z myślą o nas. Byłem przekonany, że jesteśmy szczęśliwi. Może byłem ślepy? Może za bardzo skupiałem się na pracy? Ale czy to usprawiedliwia zdradę?
Marta próbowała tłumaczyć się łzami. „Tadeusz, ja… ja byłam samotna! Ty ciągle w delegacjach, wiecznie zmęczony… Adam po prostu był obok.”
„Nie tłumacz się! – przerwałem jej ostro. – Zawsze mogłaś powiedzieć, że ci źle. Ale ty wybrałaś kłamstwo.”
Wiedziałem, że muszę podjąć decyzję natychmiast. Nie chciałem scen ani długich rozmów. Zadzwoniłem do prawnika i kazałem przygotować dokumenty rozwodowe. Zapewniłem Marcie luksusowe mieszkanie w centrum Warszawy i wysokie alimenty. Chciałem mieć pewność, że nie będzie jej niczego brakowało – poza mną.
Zerwałem wszelkie kontakty. Żadnych telefonów, żadnych wiadomości. Nawet nasze dorosłe dzieci poprosiłem o dyskrecję – nie chciałem słyszeć o Marcie ani słuchać jej głosu przez telefon. Byłem bezwzględny i zimny jak nigdy wcześniej.
Przez pierwsze tygodnie czułem ulgę. Wreszcie mogłem oddychać bez ciężaru podejrzeń i kłamstw. Ale z czasem pustka zaczęła mnie przytłaczać. Dom stał się zbyt cichy. Każdy pokój przypominał mi o niej – o wspólnych śniadaniach w kuchni, o śmiechu w ogrodzie, o wieczorach przy kominku.
Pewnego dnia znalazłem na stole jej ulubioną filiżankę. Przez chwilę miałem ochotę zadzwonić do niej i powiedzieć: „Zostawiłaś coś u mnie”. Ale powstrzymałem się. Przecież to ja postawiłem granicę.
Moja córka, Agata, próbowała mnie przekonać do rozmowy z Martą.
– Tato, mama bardzo cierpi…
– Agata, nie chcę o tym słyszeć.
– Ale przecież byliście razem tyle lat…
– To już nie ma znaczenia.
Czułem się jak tyran, ale nie potrafiłem inaczej. Każda myśl o Marcie bolała mnie jak rana, która nie chce się zagoić.
Z czasem zacząłem unikać ludzi. Koledzy z pracy patrzyli na mnie ze współczuciem lub ciekawością. Plotki rozchodziły się szybko – wszyscy wiedzieli o zdradzie Marty i mojej decyzji. Niektórzy gratulowali mi stanowczości, inni szeptali za plecami.
Najgorsze były noce. Leżałem w łóżku i analizowałem wszystko od początku. Czy naprawdę byłem taki idealny? Czy mogłem zrobić coś inaczej? Może gdybym częściej rozmawiał z Martą… Może gdybym mniej pracował…
Ale potem przypominałem sobie jej spojrzenie tamtego wieczoru – pełne winy i strachu – i znów czułem gniew.
Minęły miesiące. Marta nie próbowała już się ze mną kontaktować. Podobno zaczęła nowe życie – widywała się z Adamem coraz rzadziej, aż w końcu zerwali kontakt. Słyszałem od dzieci, że jest samotna i smutna.
Pewnego dnia spotkałem ją przypadkiem w kawiarni na Nowym Świecie. Siedziała sama przy oknie, patrząc na przechodniów. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. W jej oczach zobaczyłem coś, czego nie potrafiłem nazwać – może żal, może nadzieję?
Nie podszedłem do niej. Wyszedłem na ulicę i poczułem ciężar na sercu.
Teraz siedzę w pustym domu i zastanawiam się: czy można naprawdę odciąć się od przeszłości? Czy wybaczenie jest możliwe po takim upokorzeniu? A może to ja powinienem spróbować zrozumieć?
Czasami myślę: czy samotność jest ceną za dumę? Co byście zrobili na moim miejscu?