Gotuję codziennie od nowa, bo mój mąż nie je resztek. Czy to jeszcze miłość, czy już poświęcenie bez granic?
— Znowu? — Piotr patrzył na mnie z wyrzutem, jakby wczorajszy rosół był czymś gorszym niż zimna kawa. — Przecież mówiłem, że nie lubię odgrzewanego.
Stałam przy kuchence, w ręku trzymałam chochlę. W garnku bulgotała zupa, którą ugotowałam przedwczoraj. Pachniała domem, dzieciństwem, bezpieczeństwem. Ale dla Piotra była tylko resztką. W jego oczach widziałam rozczarowanie. W moich — zmęczenie.
— Przepraszam — szepnęłam, choć nie wiedziałam już za co. Za to, że nie zdążyłam? Że chciałam chwilę odpocząć po pracy? Że marzyłam o tym, by usiąść z książką, a nie z patelnią?
Piotr westchnął ciężko i wyszedł z kuchni. Zostałam sama z garnkiem i własnymi myślami. Od lat powtarzał się ten sam scenariusz: ja — w fartuchu, on — z oczekiwaniami. Każdego ranka wstawałam przed świtem, by przygotować mu ciepłe śniadanie. Jajecznica na maśle, świeże bułki z piekarni, kawa z mlekiem podana do stołu. Po pracy biegłam do domu, żeby zdążyć z obiadem i kolacją. Wszystko musiało być świeże. Żadnych resztek.
Kiedyś wydawało mi się to normalne. Tak robiła moja mama, tak robiły sąsiadki. Ale one miały wsparcie — babcie, ciotki, dzieci już odchowane. Ja miałam tylko siebie i Piotra.
— Mamo, a mogę kanapkę? — zapytała Ania, nasza córka, wchodząc do kuchni.
— Oczywiście, kochanie — odpowiedziałam automatycznie i zaczęłam smarować chleb masłem.
— Tato znowu marudzi? — szepnęła konspiracyjnie.
Uśmiechnęłam się smutno. Nawet dziecko widziało więcej niż ja sama chciałam przyznać.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Piotr jadł świeżo ugotowaną zupę, którą przygotowałam w pośpiechu. Ja nie miałam już siły na nic. Patrzyłam na niego i zastanawiałam się: czy to naprawdę miłość? Czy może już tylko rutyna i strach przed konfliktem?
— Zuzka, czemu jesteś taka cicha? — zapytał nagle.
— Jestem zmęczona — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
— Przecież siedzisz w domu cały dzień — rzucił lekceważąco.
Zacisnęłam pięści pod stołem. Pracowałam na pół etatu w bibliotece, zajmowałam się domem, dzieckiem i nim. A on widział tylko to, że obiad nie był gotowy na czas.
Nocą długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie jego słowa: „Nie lubię odgrzewanego”. Czy naprawdę o to chodziło? Czy może o coś więcej?
Rano znów wstałam przed świtem. Kroiłam warzywa na sałatkę, gotowałam jajka na miękko. Piotr przyszedł do kuchni w piżamie.
— Dobrze, że dziś się postarałaś — powiedział z uśmiechem.
Poczułam ukłucie żalu. Czy naprawdę muszę codziennie udowadniać swoją wartość przez gotowanie?
W pracy koleżanka zapytała:
— Zuzka, czemu jesteś taka blada?
— Mało śpię ostatnio — wymamrotałam.
Nie powiedziałam jej prawdy. Że czuję się jak służąca we własnym domu. Że coraz częściej mam ochotę wyjść i nie wracać.
W sobotę odwiedziła mnie mama.
— Zuzanno, ty się wykończysz! — powiedziała stanowczo, patrząc na mnie spod zmarszczonych brwi. — Piotr powinien ci pomagać!
— On tak był wychowany… — zaczęłam tłumaczyć.
— A ty? Ty też byłaś wychowana do poświęcenia?
Nie odpowiedziałam. Bo chyba właśnie tak było.
Wieczorem usiedliśmy z Piotrem przy stole.
— Musimy porozmawiać — zaczęłam niepewnie.
— O czym? — spojrzał na mnie podejrzliwie.
— O tym wszystkim… O tym gotowaniu codziennie od nowa. O tym, że jestem zmęczona.
Piotr wzruszył ramionami.
— Przesadzasz. Inne kobiety też gotują dla mężów.
— Ale ja już nie mam siły! — wybuchłam nagle. — Chcę czasem odpocząć! Chcę poczuć się ważna nie tylko przez to, co podaję na talerzu!
Zapadła cisza. Piotr patrzył na mnie długo, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
— To co proponujesz? Żebym jadł resztki?
— Proponuję kompromis — powiedziałam cicho. — Czasem coś odgrzejemy. Czasem zamówimy pizzę. Czasem ty ugotujesz obiad.
Piotr milczał przez dłuższą chwilę.
— Nie wiem… Muszę się zastanowić.
Przez kolejne dni atmosfera była napięta. Piotr był oschły, ja chodziłam jak na szpilkach. Ale pierwszy raz od lat poczułam ulgę: powiedziałam głośno to, co mnie bolało.
Minął tydzień. Pewnego wieczoru Piotr wszedł do kuchni i zapytał:
— Co dziś jemy?
— Została wczorajsza zapiekanka… — odpowiedziałam ostrożnie.
Spojrzał na mnie i… uśmiechnął się lekko.
— To podgrzejmy razem.
Nie wiem, czy coś się zmieniło na zawsze. Ale wiem jedno: czasem trzeba zawalczyć o siebie nawet wtedy, gdy wszyscy wokół mówią ci, że przesadzasz.
Czy naprawdę miłość polega na ciągłym poświęceniu? A może czasem trzeba postawić granicę i powiedzieć: „Teraz ja jestem ważna”?