„Jak mogliście tak potraktować moje dzieci?” – Niedzielny obiad, który rozdarł moją rodzinę

– Co ty wyprawiasz, Zosiu? – usłyszałam głos teściowej, kiedy moja córka niechcący rozlała kompot na biały obrus. Wszyscy zamarli przy stole. Siedziałam obok Zosi, widząc jak jej twarz robi się czerwona, a dłonie zaczynają drżeć. – Przepraszam… – wyszeptała cicho, spuszczając wzrok.

Teść westchnął teatralnie, a szwagierka Marta przewróciła oczami. – U nas w domu dzieci wiedzą, jak się zachować – rzuciła z przekąsem. Mój syn Staś ścisnął mnie za rękę pod stołem. Czułam, jak narasta we mnie gniew i bezsilność. Spojrzałam na męża, licząc na wsparcie. On jednak tylko wzruszył ramionami i zajął się ziemniakami na talerzu.

To nie był pierwszy raz, kiedy rodzina mojego męża pozwalała sobie na złośliwości wobec moich dzieci. Ale dziś coś we mnie pękło. Przez lata starałam się być dyplomatyczna, tłumaczyłam dzieciom, że „babcia i dziadek są po prostu surowi”, że „trzeba być grzecznym”. Ale ile razy można tłumaczyć upokorzenie?

– Może Zosia jest po prostu zmęczona – próbowałam ratować sytuację. – To był długi tydzień w szkole…

– W tym wieku to nie jest żadne wytłumaczenie – przerwała mi Marta. – Moje dzieci nigdy by sobie na coś takiego nie pozwoliły.

Zosia zaczęła płakać. Staś patrzył na mnie błagalnie. Mąż milczał. Teściowa zaczęła zbierać talerze, mrucząc coś pod nosem o „braku wychowania”.

Wstałam od stołu. – Dość tego – powiedziałam głośniej, niż zamierzałam. – Nie pozwolę, żebyście traktowali moje dzieci w ten sposób.

Zapadła cisza. Teść spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Przesadzasz, Aniu – powiedział mąż cicho. – To tylko drobiazg.

– Drobiazg? – powtórzyłam z goryczą. – Dla ciebie to drobiazg, ale dla naszych dzieci to upokorzenie.

Marta prychnęła. – Może powinnaś popracować nad ich wychowaniem zamiast robić sceny.

Poczułam łzy napływające do oczu. Spojrzałam na Zosię i Stasia. Ich twarze były pełne wstydu i smutku. Wzięłam ich za ręce i powiedziałam: – Idziemy do domu.

Wyszliśmy w ciszy, zostawiając za sobą zdziwione i urażone spojrzenia rodziny mojego męża. W samochodzie Zosia płakała cicho, a Staś patrzył przez okno bez słowa.

Wieczorem mąż wrócił do domu późno. Unikał mojego wzroku.

– Musiałaś robić taki teatr? – zapytał w końcu.

– Musiałam stanąć w obronie naszych dzieci – odpowiedziałam spokojnie, choć serce waliło mi jak młotem.

– Oni są rodziną…

– A nasze dzieci? Czyje uczucia są ważniejsze?

Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta. Mąż nie odzywał się do mnie prawie wcale. Teściowa przysłała mi SMS-a: „Nie przesadzaj, Aniu. Dzieci muszą nauczyć się życia”.

Ale ja wiedziałam jedno: nie mogę pozwolić, by moje dzieci dorastały w poczuciu winy i wstydu tylko dlatego, że „tak wypada”.

Zaczęły się telefony od rodziny męża. Szwagierka napisała mi na Messengerze: „Zawsze byłaś przewrażliwiona”. Teść zadzwonił do mojego męża z pretensjami: „Twoja żona robi z igły widły”.

Mąż coraz częściej spędzał wieczory poza domem. Czułam się coraz bardziej samotna i niezrozumiana. Dzieci pytały: – Mamo, czy już nigdy nie pójdziemy do babci?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Pewnego wieczoru usiadłam z nimi przy stole i powiedziałam: – Kocham was najbardziej na świecie i zawsze będę was bronić. Czasem dorośli zachowują się źle i to nie wasza wina.

Zosia przytuliła się do mnie mocno. Staś zapytał: – A tata?

Nie umiałam odpowiedzieć.

Minęły tygodnie. Mąż coraz bardziej oddalał się ode mnie i od dzieci. W końcu wyprowadził się do swoich rodziców „na jakiś czas”. Zostałam sama z dziećmi i poczuciem winy.

Czasem myślę: czy dobrze zrobiłam? Czy powinnam była milczeć dla świętego spokoju? Ale potem patrzę na Zosię i Stasia i wiem jedno: nikt nie ma prawa ich upokarzać – nawet najbliżsi.

Czy naprawdę trzeba wybierać między lojalnością wobec rodziny a ochroną własnych dzieci? Ile jesteśmy w stanie poświęcić dla ich dobra?