Jak próbowałam powstrzymać nieproszonych krewnych, którzy psuli każdą rodzinną uroczystość – historia pełna napięcia i rodzinnych tajemnic
– Znowu oni? – wyszeptałam do męża, kiedy zza firanki zobaczyłam znajome sylwetki ciotki Haliny i wujka Zdzisława, ciągnących za sobą dwie walizki i torbę z zakupami. Była sobota, godzina siedemnasta. Urodziny mojej córki, Magdy. Miało być kameralnie: tylko najbliżsi, tort, śmiech dzieci. Ale jak zwykle, nieproszeni krewni wyczuli okazję.
– Może tym razem po prostu nie otworzymy? – zaproponował Marek, ale już wiedziałam, że to niemożliwe. Halina potrafiła dzwonić domofonem bez końca, a potem walić pięścią w drzwi tak długo, aż sąsiedzi zaczynali się niepokoić.
Otworzyłam. – Ooo, jaka niespodzianka! – wykrzyknęła ciotka Halina, całując mnie w policzek i rozglądając się po mieszkaniu. – No, no, widzę, że już zaczynacie bez nas! – rzucił Zdzisław z wyrzutem.
Weszli jak do siebie. Magda spojrzała na mnie pytająco. – Mamo, dlaczego oni znowu przyszli? Przecież nie byli zaproszeni…
Zacisnęłam zęby. To pytanie wracało co roku. Od kiedy pamiętam, Halina i Zdzisław pojawiali się na każdej uroczystości: imieninach, świętach, nawet na naszym ślubie pojawili się bez zaproszenia, z własnym alkoholem i głośnymi żartami.
W kuchni mama szepnęła mi do ucha: – Może po prostu im powiedz, że to impreza tylko dla najbliższych?
– Próbowałam już tyle razy… – westchnęłam. – Oni zawsze robią z siebie ofiary. Potem dzwonią po całej rodzinie i opowiadają, jaka jestem niewdzięczna.
Tego wieczoru atmosfera była napięta. Halina narzekała na jedzenie („U nas w domu to się robi lepszy sernik!”), Zdzisław opowiadał niestosowne dowcipy przy dzieciach. Magda uciekła do swojego pokoju.
Po wszystkim usiadłam na kanapie i poczułam łzy napływające do oczu. Marek objął mnie ramieniem.
– Musisz coś z tym zrobić. Dłużej tak nie wytrzymamy.
Miał rację. Ale jak postawić granicę ludziom, którzy od lat nie uznają cudzych potrzeb?
Następna okazja nadarzyła się szybciej niż myślałam – Wielkanoc. Tym razem postanowiłam działać inaczej. Wysłałam zaproszenia tylko do najbliższych. Do Haliny i Zdzisława nie zadzwoniłam.
W Wielką Sobotę telefon rozdzwonił się już o ósmej rano.
– Aniu, o której mamy przyjechać? – głos Haliny był słodki jak lukier.
– W tym roku robimy święta tylko w gronie domowników – odpowiedziałam stanowczo.
Zapadła cisza.
– Aha… No dobrze… – usłyszałam urażony ton. – Ale wiesz, mama by się przewróciła w grobie, gdyby wiedziała, że rodzina nie trzyma się razem!
Wieczorem telefon rozdzwonił się ponownie. Najpierw kuzynka Basia: – Co ty wyprawiasz? Halina płacze! Potem ciocia Jadzia: – Aniu, rodzina to świętość!
Czułam się jak wyrodna córka i wnuczka. Ale po raz pierwszy od lat spędziliśmy święta spokojnie, bez awantur i narzekań.
Niestety, cena była wysoka. Halina przestała się odzywać. Na Facebooku pojawiły się wpisy o „fałszywej rodzinie” i „ludziach bez serca”. Część rodziny zaczęła mnie unikać.
Marek próbował mnie pocieszać:
– W końcu ktoś musiał przerwać ten łańcuch.
Ale ja czułam się rozdarta. Z jednej strony ulga – wreszcie mogłam oddychać we własnym domu. Z drugiej: poczucie winy i żal za utraconymi relacjami.
Minęło kilka miesięcy. Magda zaprosiła koleżanki na nocowanie z okazji zakończenia roku szkolnego. Było gwarno i radośnie. Nagle zadzwonił domofon.
– To pewnie pizza! – krzyknęła Magda.
Ale to nie była pizza. Na klatce stała Halina z Zdzisławem i torbą pełną ciasta.
– Przyszliśmy pogratulować Magdzie świadectwa! – oznajmiła ciotka z szerokim uśmiechem.
Stanęłam w drzwiach, blokując wejście.
– Halino… bardzo proszę… To nie jest dobry moment.
Zdzisław spojrzał na mnie z pogardą:
– No proszę! Teraz nawet dzieciom zabraniasz spotkań z rodziną?
Magda wyszła na korytarz:
– Ciociu, bardzo mi miło… ale dziś mam spotkanie z koleżankami.
Halina zrobiła krok do przodu:
– Aniu, co ty wyprawiasz? Przecież my zawsze byliśmy razem!
Poczułam w sobie gniew i siłę, której wcześniej nie znałam:
– Byliśmy razem… ale nigdy nie pytałaś, czy tego chcemy. To mój dom i moje dziecko. Proszę cię o szacunek dla naszych granic.
Halina odwróciła się na pięcie i wyszła bez słowa. Zdzisław rzucił jeszcze przez ramię:
– Kiedyś pożałujesz!
Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami. Magda objęła mnie w milczeniu.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Czy zrobiłam dobrze? Czy można być szczęśliwym w rodzinie tylko wtedy, gdy pozwala się innym przekraczać własne granice?
Czasem zastanawiam się: czy odwaga do powiedzenia „dość” jest egoizmem czy troską o najbliższych? Czy Wy też mieliście w rodzinie kogoś, kto nigdy nie pytał o zgodę? Jak sobie z tym poradziliście?