Kiedy mąż zostaje z teściową: Moja walka o własne życie
— Naprawdę to mówisz? — głos mi się załamał, kiedy patrzyłam na Grzegorza stojącego w progu naszego mieszkania. Kartony już stały pod ścianą, Zosia spała w swoim łóżeczku, a ja czułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.
— Marta, ja… Ja nie mogę teraz. Mama źle się czuje, nie mogę jej zostawić samej — odpowiedział, unikając mojego wzroku. W tym momencie poczułam, jakby cała nasza przyszłość rozsypała się na kawałki.
Jeszcze tydzień temu planowaliśmy razem nowe życie w Gdańsku. Miałam już nową pracę, mieszkanie czekało na nas, a Zosia miała pójść do przedszkola. Teściowa, pani Helena, rzeczywiście ostatnio częściej narzekała na zdrowie, ale przecież zawsze była silna i samodzielna. Grzegorz jednak coraz częściej spędzał u niej wieczory, przynosił jej zakupy, a ja czułam się coraz bardziej jak intruz we własnym małżeństwie.
— Przecież to tylko dwie godziny drogi! Możesz ją odwiedzać w każdy weekend! — próbowałam jeszcze negocjować, choć wiedziałam, że to już nie ma sensu. W jego oczach widziałam strach i… ulgę? Czy on naprawdę chce zostać z matką zamiast ze mną i naszą córką?
— Marta, nie rozumiesz. Ona mnie potrzebuje. Ty sobie poradzisz — powiedział cicho. Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.
Wtedy po raz pierwszy poczułam się naprawdę samotna. Zosia spała spokojnie, a ja siedziałam na podłodze między kartonami i płakałam. W głowie kłębiły mi się pytania: czy to ja jestem winna? Czy powinnam była bardziej się starać? Czy Grzegorz kiedykolwiek naprawdę chciał ze mną być?
Następnego dnia spakowałam resztę rzeczy i pojechałam z Zosią do Gdańska sama. Droga była długa i pełna łez. Zosia pytała o tatę, a ja nie umiałam jej odpowiedzieć. W nowym mieszkaniu wszystko wydawało się obce i zimne. Każdy dźwięk przypominał mi o tym, że jestem sama.
Przez pierwsze tygodnie żyłam jak automat. Praca, przedszkole, zakupy, dom. Wieczorami patrzyłam na telefon, czekając na wiadomość od Grzegorza. Pisał rzadko, krótko: „Jak Zosia?”, „Wszystko w porządku?”. Ani razu nie zapytał o mnie.
Teściowa dzwoniła częściej niż on. Pytała o Zosię, przysyłała paczki z domowymi ciastami i ubrankami dla małej. Czułam wdzięczność i złość jednocześnie — czy ona naprawdę nie rozumie, co się stało? Czy udaje?
Pewnego wieczoru zadzwoniła moja mama.
— Martuś, musisz zacząć żyć dla siebie. On wybrał swoją matkę, ale ty masz Zosię i siebie. Nie pozwól mu odebrać ci wszystkiego — powiedziała stanowczo.
Te słowa były jak kubeł zimnej wody. Przestałam czekać na Grzegorza. Zaczęłam wychodzić z Zosią do parku, zapisałam się na jogę, poznałam kilka mam z przedszkola. Powoli odzyskiwałam oddech.
Po dwóch miesiącach Grzegorz przyjechał do Gdańska. Stał w drzwiach z bukietem kwiatów i prosił o rozmowę.
— Marta, przepraszam. Mama już lepiej się czuje. Chciałem wrócić… — zaczął niepewnie.
Patrzyłam na niego długo. Widziałam zmęczenie na jego twarzy, ale też coś jeszcze — poczucie winy? Strach przed samotnością?
— Grzegorz, nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć. Zostawiłeś mnie wtedy, kiedy najbardziej cię potrzebowałam. Nie wiem, czy jeszcze potrafię ci zaufać — powiedziałam szczerze.
Zosia wbiegła do pokoju i rzuciła mu się na szyję. Patrzyłam na nich i czułam ból i ulgę jednocześnie.
Przez kolejne tygodnie próbowaliśmy odbudować naszą relację. Było trudno — każde spojrzenie przypominało mi tamtą noc między kartonami. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub milczeniem.
Pewnego dnia Grzegorz wyznał:
— Bałem się odpowiedzialności. Mama zawsze była moją opoką. Ty jesteś silniejsza ode mnie.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czy można kochać kogoś, kto nie potrafi być dorosły? Czy można budować rodzinę na strachu i ucieczce?
Dziś mija pół roku od tamtych wydarzeń. Mieszkamy razem w Gdańsku, ale nic już nie jest takie samo. Czasem patrzę na Grzegorza i zastanawiam się: czy warto było walczyć? Czy można naprawdę wybaczyć zdradę emocjonalną?
A może czasem trzeba po prostu wybrać siebie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?