List do kochanki mojego męża — pięć lat później: dziś jesteś tylko złym wspomnieniem

— Naprawdę myślisz, że możesz po prostu wrócić do domu i udawać, że nic się nie stało? — mój głos drżał, a w oczach miałam łzy, które od tygodni nie chciały przestać płynąć. Stałam w kuchni, opierając się o blat, podczas gdy Marek — mój mąż od piętnastu lat — unikał mojego wzroku, patrząc gdzieś w okno na szare, listopadowe niebo.

— Aniu, ja… — zaczął, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.

— Nie! Nie mów mi, że to był błąd. Nie mów mi, że to się po prostu stało. Chcę wiedzieć: czy ją kochasz?

Cisza. Tylko zegar na ścianie tykał głośniej niż zwykle. W tej chwili wiedziałam już wszystko. Pięć lat temu moje życie rozpadło się na kawałki. Byłam wtedy matką dwóch córek — Julki i Zosi — i żoną człowieka, któremu ufałam bezgranicznie. Pracowałam jako nauczycielka w podstawówce w naszym małym mieście pod Warszawą. Żyliśmy zwyczajnie: kredyt na mieszkanie, wakacje nad Bałtykiem, niedzielne obiady u teściowej.

A potem pojawiła się ona. Nie potrafię nawet napisać jej imienia — w mojej głowie zawsze była „tamta kobieta”. Pracowała z Markiem w tej samej firmie. Młodsza ode mnie o siedem lat, długie ciemne włosy, uśmiech, który potrafił rozbroić każdego. Zaczęło się niewinnie: „To tylko koleżanka z pracy”, „Pomagam jej przy projekcie”, „Nie przesadzaj, Aniu”.

Pewnego wieczoru znalazłam w jego telefonie wiadomość: „Tęsknię za tobą. Nie mogę się doczekać jutra”. Serce mi zamarło. Przez chwilę miałam nadzieję, że to pomyłka, że to żart. Ale potem zobaczyłam zdjęcia — selfie z konferencji w Krakowie, na których Marek obejmuje ją ramieniem. I wtedy wszystko się posypało.

Przez kolejne tygodnie żyłam jak w amoku. Marek wyprowadził się do matki „na jakiś czas”. Dziewczynki pytały: „Mamo, kiedy tata wróci?”. A ja nie umiałam im odpowiedzieć. W pracy udawałam twardą, ale w domu płakałam do poduszki. Moja mama powtarzała: „Musisz być silna dla dzieci”. Teściowa milczała — wiedziała więcej niż mówiła.

Po kilku miesiącach Marek wrócił. Powiedział, że to koniec z tamtą kobietą, że chce naprawić nasze małżeństwo. Ale ja już nie byłam tą samą Anią co wcześniej. Każdy jego gest wydawał mi się fałszywy. Każde spóźnienie budziło podejrzenia. Przez długi czas nie potrafiłam mu wybaczyć.

A ona? Słyszałam plotki: że próbowała jeszcze do niego pisać, że widziano ją z innym mężczyzną w kawiarni na rynku. Moje koleżanki mówiły: „Nie przejmuj się nią, to ona przegrała”. Ale ja czułam tylko pustkę i gniew.

Dziś mija pięć lat od tamtego dnia. Siedzę przy kuchennym stole i piszę ten list — nie po to, by go wysłać, ale żeby zamknąć ten rozdział raz na zawsze.

Droga Kobieto,

Nie potrafię napisać Twojego imienia. Jesteś dla mnie tylko złym wspomnieniem — cieniem, który przez lata kładł się na moim życiu i mojej rodzinie. Próbowałaś odebrać mi męża i ojca moich dzieci. Przez Ciebie płakałam nocami, przez Ciebie moje córki bały się pytać o przyszłość.

Ale dziś wiem jedno: to Ty przegrałaś. To Ty zostałaś sama ze swoimi wyborami i pustką po kimś, kto nigdy nie należał do Ciebie naprawdę. Ja odzyskałam siebie — powoli, dzień po dniu. Nauczyłam się żyć na nowo, nauczyłam się ufać sobie i swoim córkom.

Marek jest dziś innym człowiekiem. Pracujemy nad naszym małżeństwem każdego dnia — czasem jest trudno, czasem myślę o rozwodzie, ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu zniszczyć mojego świata.

Piszę ten list nie dlatego, że chcę Cię zranić. Piszę go dla siebie — żeby powiedzieć sobie samej: przetrwałam najgorsze. Już nie jesteś dla mnie zagrożeniem ani rywalką. Jesteś tylko złym wspomnieniem.

Z poważaniem,
Anna

Zamykam laptopa i patrzę przez okno na bawiące się na podwórku dziewczynki. Słońce przebija się przez chmury — może jutro będzie lepszy dzień?

Czy można naprawdę wybaczyć zdradę? Czy da się odbudować zaufanie po takim bólu? Czasem myślę: czy to ja wygrałam… czy po prostu mniej przegrałam?