„Mamo, dlaczego muszę prosić o własne pieniądze?” – Historia o tym, jak jedna decyzja męża odebrała mi wolność
– Aniu, to nie jest temat do dyskusji – powiedział Paweł, patrząc na mnie z chłodną stanowczością, jakiej nigdy wcześniej u niego nie widziałam. – Tata zna się na finansach, będzie lepiej, jeśli to on się wszystkim zajmie.
Siedziałam przy kuchennym stole, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywał tylko tykanie zegara. Nasza córka, Zosia, bawiła się w swoim pokoju, nieświadoma, że właśnie w tej chwili jej rodzice podejmują decyzję, która zmieni całe nasze życie.
– Ale Paweł… – zaczęłam cicho. – Przecież to nasze pieniądze. Pracuję tak samo jak ty. Dlaczego mamy oddać wszystko twojemu ojcu?
Paweł westchnął ciężko i odwrócił wzrok. – Bo on lepiej to ogarnie. Mamy kredyt, rachunki, a ty… czasem zapominasz o terminach. Tata wszystko rozpisze, będzie porządek.
Poczułam, jak ogarnia mnie bezsilność. W jednej chwili przestałam być partnerką, a stałam się kimś, kto musi prosić o zgodę na każdą złotówkę. Przez kolejne dni próbowałam rozmawiać z Pawłem, tłumaczyć mu, że to nie jest rozwiązanie. On jednak był nieugięty.
Pierwszy raz poczułam upokorzenie tydzień później, gdy chciałam kupić Zosi nowe buty na wiosnę. Zadzwoniłam do teścia.
– Panie Andrzeju, czy mogę wypłacić dwieście złotych na buty dla Zosi?
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
– A nie mogą poczekać do przyszłego miesiąca? – zapytał w końcu teść.
Zacisnęłam zęby. – Nie mogą. Zosia wyrosła ze starych.
– No dobrze, przeleję ci pieniądze – mruknął niechętnie.
Odkładając telefon, czułam się jak dziecko proszące o kieszonkowe. Każda taka rozmowa odbierała mi resztki godności. Zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Teść coraz częściej komentował nasze wydatki: „A po co wam nowa pralka? Stara jeszcze działa.” „Nie przesadzajcie z tymi zakupami dla dziecka.”
Paweł nie widział problemu. – Przynajmniej nie musisz się martwić o rachunki – powtarzał. – Tata wszystko załatwi.
Ale ja czułam się coraz gorzej. Zaczęłam mieć problemy ze snem. W pracy byłam rozkojarzona, bo myślami wracałam do tego, jak bardzo straciłam kontrolę nad własnym życiem.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Pawła z teściem przez telefon:
– Tato, Ania znowu chce pieniądze na jakieś głupoty…
Serce mi ścisnęło. Czy naprawdę tak mnie postrzega? Jako kogoś nieodpowiedzialnego? Przecież zawsze byłam oszczędna, dbałam o dom i rodzinę.
Zosia zaczęła pytać:
– Mamo, dlaczego musimy pytać dziadka o wszystko?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć dziecku, że jej mama nie może sama decydować o własnych pieniądzach?
W końcu zebrałam się na odwagę i porozmawiałam z moją mamą.
– Aniu, nie możesz na to pozwolić – powiedziała stanowczo. – To nie jest normalne. Jesteście małżeństwem, a nie dziećmi swojego teścia!
Ale Paweł był głuchy na moje argumenty.
– Przesadzasz – rzucił tylko i wyszedł z domu.
Coraz częściej czułam się samotna. W pracy koleżanki opowiadały o swoich planach na wakacje, zakupach dla dzieci… Ja milczałam. Nie chciałam przyznawać się do tego, że muszę prosić o każdą złotówkę.
Pewnego dnia Zosia wróciła ze szkoły zapłakana.
– Dzieci śmiały się ze mnie, że mam stare buty…
To był moment przełomowy. Spojrzałam na siebie w lustrze i zobaczyłam kobietę zmęczoną, przygaszoną i pozbawioną radości życia.
Wieczorem usiadłam naprzeciwko Pawła.
– Tak dalej być nie może – powiedziałam drżącym głosem. – Albo odzyskam prawo do naszych pieniędzy i wspólnie będziemy decydować o wydatkach, albo…
Nie dokończyłam zdania. Paweł patrzył na mnie długo w milczeniu.
– Aniu… Ja po prostu chciałem dobrze…
– Ale wyszło inaczej – odpowiedziałam cicho.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta. Paweł próbował rozmawiać z ojcem, ale ten był nieugięty: „Jak chcecie sami zarządzać pieniędzmi, to radźcie sobie sami z kredytem!”
Wiedziałam już wtedy, że muszę zawalczyć o siebie i o Zosię. Zaczęłam odkładać drobne sumy z własnej wypłaty na osobne konto. Szukałam informacji o prawach małżonków i wspólnocie majątkowej. Rozmawiałam z psychologiem.
Po kilku tygodniach podjęłam decyzję: jeśli Paweł nie zmieni zdania i nie postawi granic swojemu ojcu, odejdę.
Nie wiem jeszcze, jak potoczy się nasze życie. Ale wiem jedno: żadna kobieta nie powinna być sprowadzana do roli petenta we własnym domu.
Czy naprawdę rodzina powinna oznaczać rezygnację z własnej godności? Gdzie kończy się kompromis, a zaczyna utrata siebie?