Mąż wysyła mnie z noworodkiem do rodziców, bo „potrzebuje przerwy”. Czy naprawdę jestem sama w tej walce?

– Nie dam już rady, Anka. Musisz pojechać do swoich rodziców na kilka dni – Michał nawet nie patrzył mi w oczy, kiedy to mówił. Stał w kuchni, opierając się o blat, a ja tuliłam Zosię, która znowu płakała. Miała kolkę. Miała ją od tygodnia. Nie spałam więcej niż dwie godziny na dobę. Ale on też był zmęczony. Widziałam to po jego twarzy, po tym, jak coraz częściej wychodził na balkon zapalić papierosa, chociaż obiecał rzucić.

– Serio? – zapytałam cicho, bo nie miałam już siły się kłócić. – Chcesz się nas pozbyć?

– Nie o to chodzi. Po prostu… muszę odpocząć. Ty też odpoczniesz u swoich – odpowiedział, ale jego głos był pusty.

Nie odpoczęłam. W samochodzie do rodziców płakałam razem z Zosią. Mama przywitała mnie ciepło, ale widziałam w jej oczach pytanie: „Co się stało?” Nie chciałam mówić prawdy. Wstydziłam się. Przecież to ja miałam być tą silną, tą ogarniającą wszystko matką i żoną.

Pierwsza noc u rodziców była jeszcze gorsza niż w domu. Zosia płakała bez przerwy, a ja czułam się jak dziecko, które wróciło do mamy po pomoc. Tata próbował mnie pocieszać:

– Aniu, każdy ma czasem dość. Michał pewnie też jest wykończony.

Ale ja nie chciałam słyszeć o Michałowym zmęczeniu. To ja byłam z Zosią 24 godziny na dobę. To ja karmiłam ją co dwie godziny, przewijałam, nosiłam na rękach, kiedy bolał ją brzuszek. Michał wracał z pracy i… znikał w łazience albo przed komputerem.

W drugim tygodniu pobytu u rodziców zaczęłam dostawać wiadomości od teściowej:

– Michał bardzo tęskni za Zosią. Może powinnaś wrócić?

Zacisnęłam zęby. Nikt nie pytał, czy ja tęsknię za domem. Czy ja daję radę.

Któregoś wieczoru mama usiadła przy mnie w kuchni. Zosia w końcu zasnęła po trzech godzinach noszenia.

– Aniu, musisz porozmawiać z Michałem. Tak dalej nie może być.

– Mamo, a co jeśli on już nie chce być ojcem? Albo mężem?

Mama spojrzała na mnie z troską:

– Czasem ludzie uciekają, bo się boją. Ale nie możesz wszystkiego dźwigać sama.

Zadzwoniłam do Michała tego samego wieczoru. Odebrał po kilku sygnałach.

– Cześć – powiedział cicho.

– Michał… co się z nami dzieje?

Przez chwilę milczał.

– Nie wiem. Przepraszam, Anka. Po prostu… nie radzę sobie. Myślałem, że będzie inaczej.

– Myślałeś, że będzie łatwo? Że dziecko to tylko śmiech i tulenie?

Usłyszałam jego westchnienie.

– Nie wiem… Może jestem za słaby na bycie ojcem.

Poczułam gniew i żal jednocześnie.

– A ja? Myślisz, że ja jestem silna? Że nie mam ochoty czasem wyjść i nie wracać?

Rozłączyliśmy się bez rozwiązania.

Kolejne dni mijały powoli. Rodzice pomagali mi jak mogli, ale czułam się coraz bardziej samotna. Przeglądałam zdjęcia ze ślubu, z czasów kiedy byliśmy szczęśliwi. Zastanawiałam się, gdzie popełniliśmy błąd.

Po trzech tygodniach Michał przyjechał do rodziców. Stał w progu z kwiatami i torbą pełną pieluch i chusteczek dla Zosi.

– Chcę spróbować jeszcze raz – powiedział drżącym głosem. – Przepraszam, że uciekłem.

Nie rzuciłam mu się na szyję. Patrzyłam na niego długo.

– Michał… jeśli mamy być rodziną, musisz być ze mną nie tylko wtedy, gdy jest łatwo.

Przytaknął i pierwszy raz od dawna zobaczyłam w jego oczach łzy.

Wróciliśmy do domu razem. Było ciężko – Zosia nadal płakała po nocach, a my uczyliśmy się siebie na nowo. Były kłótnie o drobiazgi: kto przewija, kto wstaje do niej o trzeciej nad ranem. Ale zaczęliśmy rozmawiać – o strachu, o zmęczeniu, o tym, jak bardzo siebie potrzebujemy.

Czasem patrzę na Michała i zastanawiam się: czy naprawdę można być tak samotnym we dwoje? Czy każda młoda matka czuje się czasem opuszczona nawet przez najbliższych? A może to właśnie te chwile pokazują nam prawdę o sobie i o tych, których kochamy?