Między obowiązkiem a własnym szczęściem: Jak zostałam wrogiem mojej teściowej, bo odmówiłam przyjęcia szwagra pod nasz dach
– Nie rozumiem cię, Marto! – głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. – To przecież rodzina! Jak możesz być taka bezduszna?
Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć z talerzy nie tylko resztki obiadu, ale i ciężar tej rozmowy. Mój mąż, Tomek, siedział przy stole, milczący, z oczami wbitymi w blat. Wiedziałam, że czeka na moją odpowiedź, ale gardło miałam ściśnięte.
– Mamo, to nie jest takie proste… – zaczęłam cicho, ale przerwała mi gestem.
– Proste? Dla ciebie wszystko jest trudne, jeśli chodzi o moją rodzinę! – syknęła. – Gdybyś miała trochę serca…
Wtedy poczułam, jak narasta we mnie gniew. Ile razy jeszcze będę musiała tłumaczyć się z tego, że chcę mieć własny dom? Że nie chcę, by trzydziestopięcioletni brat Tomka, Piotrek, zamieszkał z nami na czas nieokreślony? Przecież to nie ja jestem winna temu, że stracił pracę i nie potrafi stanąć na nogi.
Ale dla mojej teściowej to ja byłam problemem. Ja – ta obca, która przyszła do ich rodziny i wszystko popsuła.
– Mamo – odezwał się w końcu Tomek. – To była nasza wspólna decyzja.
Teściowa spojrzała na niego z wyrzutem. – Wspólna? Przecież wiem, kto tu rządzi! Gdybyś był sam, Piotrek już dawno by tu mieszkał.
Poczułam łzy pod powiekami. Nie chciałam płakać przy niej. Odkąd wyszłam za Tomka, zawsze czułam się w tej rodzinie trochę jak intruz. Ale nigdy tak bardzo jak teraz.
Kiedy teściowa wyszła trzaskając drzwiami, w kuchni zapadła cisza. Tomek podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.
– Przepraszam – szepnął. – Nie powinno tak być.
Ale było. I wiedziałam, że to dopiero początek.
Wieczorem zadzwonił Piotrek. Jego głos był pełen pretensji:
– Słyszałem, że nie chcesz mi pomóc. Dzięki za wsparcie, szwagierko.
– Piotrek… To nie tak… – próbowałam tłumaczyć, ale on już się rozłączył.
Przez kolejne dni czułam się jak wyklęta. Teściowa przestała się do mnie odzywać. Na rodzinnych spotkaniach patrzyła na mnie z pogardą. Nawet szwagierka Ania zaczęła mnie unikać.
Tomek próbował mnie pocieszać:
– Daj im czas. Zrozumieją.
Ale czy naprawdę? Czy kiedykolwiek przestaną widzieć we mnie tę złą?
Zaczęłam wątpić w siebie. Może rzeczywiście jestem egoistką? Może powinnam była się zgodzić? Ale potem patrzyłam na nasze życie: dwójka dzieci, praca na pełen etat, kredyt na mieszkanie. Ledwo dawaliśmy radę sami ze sobą. Czy naprawdę powinnam była poświęcić nasze szczęście dla kogoś, kto od lat nie potrafił zadbać o siebie?
Pamiętam wieczór, kiedy usiadłam z Tomkiem przy stole i powiedziałam:
– Boję się, że przez to wszystko stracę ciebie.
Spojrzał mi w oczy i ujął moją dłoń.
– Nie stracisz. Ale musimy być silni. To nasz dom i nasze życie.
Łatwo powiedzieć. Każde spotkanie z teściową było jak walka o przetrwanie. Każde słowo ważyło tonę. Czułam się winna nawet wtedy, gdy wiedziałam, że mam rację.
Pewnego dnia teściowa przyszła do nas bez zapowiedzi. Weszła do salonu i bez słowa usiadła na kanapie.
– Chciałam ci coś powiedzieć – zaczęła chłodno. – Wiesz, że Piotrek przez ciebie śpi teraz u znajomych? Że nie ma gdzie się podziać?
Zacisnęłam pięści.
– Mamo… On jest dorosły. Może wynająć pokój, znaleźć pracę…
– Łatwo ci mówić! Ty zawsze miałaś wszystko podane na tacy!
To było niesprawiedliwe. Moje dzieciństwo to nie były wakacje na Mazurach i prezenty pod choinką. Pracowałam od liceum, żeby mieć na studia. Ale ona nigdy tego nie chciała słyszeć.
– Przepraszam, ale nie mogę poświęcić naszej rodziny dla Piotrka – powiedziałam stanowczo.
Teściowa spojrzała na mnie z nienawiścią.
– Jesteś zimna jak lód. Zniszczyłaś tę rodzinę.
Po jej wyjściu długo płakałam. Tomek próbował mnie pocieszyć, ale czułam się coraz bardziej samotna.
W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa zapytała mnie pewnego dnia:
– Wszystko w porządku?
Chciałam odpowiedzieć „tak”, ale głos mi się załamał.
W domu dzieci pytały:
– Mamo, dlaczego babcia już nas nie odwiedza?
Nie umiałam im odpowiedzieć.
Minęły tygodnie. Piotrek znalazł w końcu pracę i wynajął pokój z kolegą. Teściowa jednak nie zmieniła zdania. Na święta przyszła tylko na chwilę i nawet nie spojrzała mi w oczy.
Czasem myślę: może rzeczywiście mogłam zrobić więcej? Ale potem patrzę na moje dzieci śmiejące się w salonie i wiem, że zrobiłam to dla nich. Dla nas.
Czy naprawdę musimy poświęcać własne szczęście dla innych? Gdzie kończy się obowiązek wobec rodziny, a zaczyna prawo do własnego życia?
Może nigdy nie znajdę odpowiedzi na te pytania… Ale wiem jedno: czasem trzeba być „tą złą”, żeby chronić to, co najważniejsze.