Mój brat mieszka w swoim mieszkaniu, a moje jest wynajmowane obcym. Mama nie pozwala mi nic zmienić — czy zawsze będę tą gorszą córką?
— Znowu wracasz tak późno? — głos mamy rozbrzmiał w korytarzu, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć buty. W jej tonie wyczuwałam pretensję, jakby każda minuta poza domem była moją winą.
— Mamo, miałam nadgodziny. Muszę zarabiać na swoje życie — odpowiedziałam, próbując nie wybuchnąć. W głowie już kłębiły mi się myśli o tym, jak bardzo chciałabym mieć własny kąt. Ale przecież moje mieszkanie jest wynajmowane obcym ludziom, a brat, choć ledwo wiąże koniec z końcem, dostał swoje na własność.
Weszłam do kuchni, gdzie tata czytał gazetę. Spojrzał na mnie znad okularów i tylko westchnął. Od miesięcy atmosfera w domu była napięta. Wszystko zaczęło się, gdy Bartek — mój młodszy brat — dostał od rodziców klucze do mieszkania po babci. Ja miałam wtedy nadzieję, że drugie mieszkanie, które rodzice odziedziczyli po dziadku, przypadnie mnie. Ale mama zdecydowała inaczej.
— Twoje mieszkanie wynajmujemy, żeby mieć dodatkowy dochód. Ty przecież możesz mieszkać z nami — powiedziała wtedy bez cienia wahania.
— A Bartek? — zapytałam z goryczą.
— Bartek potrzebuje wsparcia. Wiesz, że ma trudniej w życiu — odpowiedziała, jakby to wszystko tłumaczyło.
Bartek rzeczywiście nie miał lekko. Po studiach nie mógł znaleźć pracy w zawodzie, a jego dziewczyna zostawiła go tuż przed ślubem. Ale ja też nie miałam łatwo — od lat pracowałam na dwa etaty, żeby nie być ciężarem dla rodziców. Nigdy nie prosiłam o pomoc.
Tamtego wieczoru usiadłam przy stole i zaczęłam jeść zimną zupę. Mama krzątała się po kuchni, rzucając mi ukradkowe spojrzenia.
— Może powinnaś się bardziej postarać w pracy? Wtedy szybciej uzbierasz na własne mieszkanie — rzuciła niby od niechcenia.
Poczułam, jak narasta we mnie bunt.
— Mamo, mam 29 lat. Chciałabym mieć swoje miejsce na ziemi. Dlaczego nie mogę zamieszkać w mieszkaniu po dziadku?
Mama spojrzała na mnie surowo.
— Bo to nasza decyzja. Wynajmujemy je i tyle. Bartek potrzebuje spokoju i stabilizacji.
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że dyskusja nie ma sensu. Ale tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc przez ścianę ciche rozmowy rodziców o tym, jak bardzo martwią się o Bartka.
Kilka dni później spotkałam się z Bartkiem na kawie. Siedział naprzeciwko mnie, blady i zmęczony.
— Słuchaj, wiem, że to niesprawiedliwe — powiedział cicho. — Ale ja naprawdę nie daję sobie rady. Ledwo płacę rachunki…
— A ja? Myślisz, że mi jest łatwo? — przerwałam mu ostrożnie. — Pracuję po dwanaście godzin dziennie i wracam do domu, gdzie nie mam nawet własnego pokoju.
Bartek spuścił wzrok.
— Może powinniśmy pogadać z rodzicami razem? Może da się coś zmienić?
Pokiwałam głową, choć wiedziałam, że mama nie ustąpi. Dla niej Bartek zawsze był tym słabszym, któremu trzeba pomagać. Ja byłam tą silną — więc mogłam sobie radzić sama.
Wieczorem zebrałam się na odwagę i zapukałam do pokoju rodziców.
— Chciałabym porozmawiać — zaczęłam drżącym głosem.
Mama spojrzała na mnie zniecierpliwiona.
— Znowu o tym samym? Przecież już rozmawialiśmy.
— Ale to nie jest sprawiedliwe! — wybuchłam. — Dlaczego Bartek może mieć swoje mieszkanie, a ja muszę być wiecznie gościem we własnym domu?
Tata milczał. Mama zacisnęła usta.
— Bo Bartek sobie nie poradzi bez naszej pomocy. Ty jesteś silna i zaradna. Poza tym wynajem daje nam pieniądze na opłaty i leki dla taty.
Poczułam się jak ktoś obcy w tej rodzinie. Jakby moje potrzeby były mniej ważne tylko dlatego, że nauczyłam się radzić sobie sama.
Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była jeszcze gorsza. Unikałam rozmów z mamą, a tata coraz częściej zamykał się w swoim świecie gazet i telewizji. Bartek dzwonił czasem wieczorami i przepraszał za całą sytuację, ale co mógł zrobić?
W pracy też nie było lepiej. Koleżanki opowiadały o swoich mieszkaniach i planach na przyszłość, a ja czułam się coraz bardziej wyobcowana. Zaczęłam rozważać wyprowadzkę do innego miasta — może tam zaczęłabym wszystko od nowa?
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle i usłyszałam rozmowę rodziców przez uchylone drzwi kuchni.
— Może powinniśmy dać jej szansę? — mówił tata cicho. — W końcu to też nasze dziecko.
— Nie rozumiesz! — syknęła mama. — Jeśli oddamy jej mieszkanie, Bartek sobie nie poradzi! Ona zawsze sobie poradzi…
Wtedy zrozumiałam: dla mamy byłam tylko kimś od rozwiązywania problemów innych. Moje własne marzenia i potrzeby były nieważne.
Wieczorem spakowałam kilka rzeczy i napisałam krótką notatkę: „Muszę spróbować żyć po swojemu”. Wynajęłam pokój u obcych ludzi i pierwszy raz od dawna poczułam ulgę — choć bolało mnie serce.
Minęły miesiące. Rodzice rzadko dzwonili, a Bartek próbował pomagać mi finansowo, choć sam ledwo wiązał koniec z końcem. Czasem myślę o powrocie do domu, ale wiem, że tam nigdy nie będę sobą.
Czy naprawdę bycie silną oznacza bycie niewidzialną? Czy rodzina powinna dzielić wszystko po równo — nawet jeśli jedno dziecko wydaje się słabsze? Może czasem trzeba po prostu odejść, żeby zacząć żyć naprawdę?