„Mój mąż cieszył się, że znalazłam pracę na pół etatu. Potem kazał mi płacić czynsz i kupować pieluchy – nie wierzyłam własnym uszom”

– Magda, skoro już zarabiasz, to chyba możesz dorzucić się do czynszu? – głos Pawła rozległ się w kuchni, gdy próbowałam uspokoić płaczącego Antosia. Zamarłam z butelką w ręku. Przez chwilę myślałam, że źle usłyszałam.

– Słucham? – odwróciłam się powoli, patrząc na niego z niedowierzaniem.

– No wiesz… Ja wszystko ogarniałem przez ostatni rok. Teraz masz swoją kasę, więc chyba sprawiedliwie będzie, jak się podzielimy wydatkami – powiedział, nie patrząc mi w oczy, tylko mieszając herbatę.

W tamtej chwili poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Przez całą ciążę i pierwszy rok życia Antosia powtarzał mi: „Nie martw się, damy radę. Jesteśmy rodziną”. Zrezygnowałam z pracy na pełen etat, bo nie mieliśmy nikogo do pomocy, a żłobek kosztował więcej niż połowa mojej pensji. Paweł był wtedy taki czuły, taki troskliwy. A teraz…

– Paweł, przecież to nie tak miało być… – szepnęłam, czując łzy pod powiekami.

– Magda, nie przesadzaj. Każdy musi coś dać od siebie. To nie jest już tylko na mojej głowie – rzucił oschle i wyszedł z kuchni.

Zostałam sama z dzieckiem na rękach i tysiącem myśli w głowie. Czy naprawdę przesadzam? Czy to ja jestem nienormalna, że oczekuję wsparcia od własnego męża? Przecież przez ostatni rok byłam z Antosiem dzień i noc. Kiedy miał gorączkę i nie spał całą noc – byłam przy nim ja. Kiedy trzeba było jechać do lekarza – ja. Paweł wracał późno z pracy i często nawet nie zauważał, że płaczę ze zmęczenia.

Wieczorem próbowałam z nim porozmawiać. Siedział na kanapie z telefonem w ręku.

– Paweł… Możemy pogadać?

– O czym?

– O tym wszystkim. O nas. O tym, co powiedziałeś rano.

Westchnął ciężko.

– Magda, ja po prostu nie chcę być jedynym, który wszystko utrzymuje. Ty też pracujesz. To chyba normalne, że się dzielimy.

– Ale ja pracuję na pół etatu! Ledwo starcza mi na pieluchy i jedzenie dla Antosia…

– No to może trzeba było wrócić do pracy na cały etat? – rzucił bez cienia współczucia.

Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Przecież wiedział, że nie mamy nikogo do pomocy. Moja mama mieszka 200 km stąd, jego rodzice są schorowani. Żłobek? 1800 zł miesięcznie – połowa mojej pensji z pełnego etatu.

Następne dni były coraz trudniejsze. Paweł zaczął wyliczać mi każdy grosz. „Kupiłaś kawę? To z twoich pieniędzy”. „Pieluchy? Twoja sprawa”. Czułam się jak intruz we własnym domu. Zamiast wsparcia – rozliczenia. Zamiast czułości – chłód.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Pawła przez telefon:

– No jasne, stary! Teraz Magda pracuje, więc już nie muszę wszystkiego ogarniać sam… Nie no, spoko jest. W końcu trochę luzu…

Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę tak mnie postrzega? Jak ciężar? Jak kogoś, kto tylko bierze?

Zaczęłam się zastanawiać: czy to ja jestem problemem? Może rzeczywiście powinnam robić więcej? Ale jak? Antoś budzi się co dwie godziny w nocy, w dzień ledwo mam czas zrobić sobie herbatę. Praca na pół etatu to i tak cud przy tym wszystkim.

W końcu zadzwoniłam do mamy.

– Mamo… Ja już nie daję rady – wyszeptałam przez łzy.

– Córeczko… Co się dzieje?

Opowiedziałam jej wszystko. O tym, jak Paweł się zmienił. Jak wylicza mi każdy grosz. Jak czuję się samotna i niepotrzebna.

– Magda, pamiętaj: masz prawo oczekiwać wsparcia od męża. Rodzina to nie tylko rachunki i obowiązki. To też troska i zrozumienie – powiedziała mama cicho.

Te słowa dźwięczały mi w głowie przez kolejne dni. Zaczęłam szukać wsparcia u koleżanek z pracy. Okazało się, że nie jestem sama – jedna z nich przechodziła przez coś podobnego.

– Wiesz co? Musisz postawić granice – powiedziała Kasia podczas przerwy na kawę. – Albo pogadacie szczerze i coś się zmieni, albo będziesz coraz bardziej nieszczęśliwa.

Wieczorem zebrałam się na odwagę.

– Paweł, musimy poważnie porozmawiać. Nie chcę tak żyć. Nie chcę być traktowana jak współlokatorka albo ktoś obcy w swoim domu. Jesteśmy rodziną czy tylko wspólnie wynajmujemy mieszkanie?

Spojrzał na mnie zaskoczony.

– Magda… Ja po prostu chciałem trochę oddechu…

– A ja chciałam mieć męża, który mnie wspiera! Który rozumie, że opieka nad dzieckiem to też praca! Że nie jestem tu tylko po to, żeby płacić rachunki!

Przez chwilę milczał.

– Nie wiedziałem, że tak to odbierasz…

– Bo nigdy mnie nie słuchałeś – odpowiedziałam cicho.

Tamtej nocy długo rozmawialiśmy. Paweł przyznał się do zmęczenia i frustracji – ale też do tego, że nie potrafi okazywać wsparcia inaczej niż przez pieniądze. Obiecał spróbować się zmienić.

Nie wiem jeszcze, co będzie dalej. Wiem tylko jedno: zasługuję na szacunek i wsparcie – nie tylko wtedy, gdy przynoszę pieniądze do domu.

Czasem zastanawiam się: ilu z nas tkwi w takich relacjach? Ile kobiet słyszy od swoich partnerów słowa, które ranią bardziej niż milczenie? Czy naprawdę rodzina to tylko wspólne rachunki?