Mój mąż, sknera: Czy odważę się wybrać siebie?
— Jasmina, po co ci nowa sukienka? Przecież masz już dwie w szafie — głos Damiana odbijał się echem w ciasnej kuchni naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Stałam przy oknie, patrząc na szare bloki i ludzi spieszących do pracy. W dłoni ściskałam paragon z Zary, jakby to był dowód mojej winy.
— To była promocja, Damian. Potrzebuję czegoś na jutrzejsze spotkanie w pracy — próbowałam tłumaczyć, ale wiedziałam, że to nie ma sensu. On już podjął decyzję: jestem rozrzutna, nieodpowiedzialna, nie zasługuję na zaufanie.
— Promocja? Jasne. Zawsze masz wymówkę. A potem płaczesz, że nie mamy na wakacje — rzucił z pogardą i wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami.
Zostałam sama. Znowu. W tej ciszy, która bolała bardziej niż najgłośniejsza kłótnia. Przez chwilę miałam ochotę rzucić tym paragonem o ścianę, ale zamiast tego schowałam go do kieszeni. Jakby był talizmanem przypominającym mi, że jeszcze jestem kimś więcej niż tylko żoną Damiana.
Kiedyś myślałam, że miłość to kompromisy. Że czasem trzeba ustąpić, zacisnąć zęby, poczekać na lepsze dni. Ale te dni nigdy nie nadeszły. Damian był sknerą od zawsze — już na początku związku potrafił godzinami analizować rachunki w restauracji, przeliczać każdą złotówkę wydaną na kino czy lody. Wtedy wydawało mi się to zabawne, nawet urocze. „Przynajmniej nie roztrwoni wszystkiego na głupoty” — mówiła mama, kiedy opowiadałam jej o naszych randkach.
Ale z czasem ta oszczędność stała się klatką. Złotym więzieniem, w którym wszystko było wyliczone: jedzenie, ubrania, nawet uczucia. Damian nie lubił niespodzianek. Nie lubił prezentów. Nawet na urodziny dostawałam coś praktycznego: nową deskę do prasowania, komplet garnków, czasem bon do Biedronki.
Najgorsze były święta. Wszyscy cieszyli się prezentami, a ja udawałam radość z kolejnej pary skarpetek czy kremu do rąk z promocji. Moja siostra Marta patrzyła na mnie ze współczuciem. — Jasmina, dlaczego ty to sobie robisz? — pytała cicho podczas rodzinnych spotkań.
Nie wiedziałam. Może dlatego, że bałam się samotności? Może dlatego, że wciąż wierzyłam, że Damian się zmieni? Że kiedyś spojrzy na mnie jak wtedy, gdy się poznaliśmy — z czułością i podziwem?
Ale on patrzył tylko na liczby. Na saldo konta. Na wydatki.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Damiana z jego matką przez telefon:
— Mamo, Jasmina znowu coś kupiła. Nie wiem już, co robić… Ona chyba nie rozumie, jak ciężko jest zarobić pieniądze — narzekał.
Zacisnęłam pięści. Poczułam się jak dziecko przyłapane na kradzieży cukierka ze sklepu. A przecież pracowałam! Zarabiałam! Ale moje pieniądze też były pod kontrolą Damiana. Wszystko wpadało na wspólne konto, do którego on miał dostęp 24/7.
Zaczęłam ukrywać drobne zakupy. Chowałam kosmetyki w szafce w pracy, nowe bluzki zostawiałam u Marty i przynosiłam do domu „pożyczone”. Czułam się jak złodziejka we własnym domu.
Najgorsze przyszło w zeszłym roku, kiedy zachorowała moja mama. Potrzebowała pieniędzy na leki i rehabilitację po udarze. Poprosiłam Damiana o pomoc.
— Jasmina, przecież twoja matka ma emeryturę! Nie możemy finansować całej twojej rodziny! — krzyczał.
— To moja mama! — płakałam. — Proszę cię tylko o pożyczkę! Oddam ci wszystko!
— Nie mamy pieniędzy na takie fanaberie! — zamknął temat.
Wtedy coś we mnie pękło. Po raz pierwszy pomyślałam o rozwodzie naprawdę poważnie.
Ale rozwód to nie tylko podpis na papierze. To strach przed samotnością, przed opinią rodziny i znajomych. To lęk przed tym, że może to ja jestem problemem? Może jestem za bardzo wymagająca? Może powinnam być wdzięczna za dach nad głową i stabilność?
Próbowałam rozmawiać z Damianem o terapii par.
— Po co? Ty jesteś nienormalna, nie ja — odpowiedział bez mrugnięcia okiem.
Zaczęłam szukać wsparcia u Marty i przyjaciółek. One widziały więcej niż ja chciałam przyznać.
— Jasmina, on cię niszczy psychicznie — mówiła Marta. — To nie jest normalne życie.
W pracy coraz częściej zostawałam po godzinach, byle tylko nie wracać do domu. Szefowa zaproponowała mi awans i podwyżkę — pierwszy raz od lat poczułam dumę z siebie.
Kiedy powiedziałam o tym Damianowi, wzruszył ramionami:
— I co z tego? Więcej zarobisz, więcej wydasz na głupoty.
Wtedy już wiedziałam: muszę odejść.
Zaczęłam odkładać pieniądze na osobnym koncie. Każda złotówka była krokiem do wolności. Każda rozmowa z Martą dodawała mi odwagi.
Dziś siedzę przy kuchennym stole i piszę te słowa. Damian śpi w drugim pokoju — nawet nie wie, że jutro rano powiem mu o rozwodzie.
Bo ile jeszcze można żyć w cieniu czyjejś skąpstwa? Ile można udawać szczęście dla innych?
Może jestem egoistką. Może popełniam błąd życia. Ale czy nie mam prawa być szczęśliwa?
Czy naprawdę musimy wybierać między bezpieczeństwem a własnym szczęściem? Czy ktoś z was też kiedyś bał się postawić siebie na pierwszym miejscu?