Mój syn mnie zdradził – czy można jeszcze odbudować zaufanie?

– Jak mogłeś mi to zrobić, Bartku? – mój głos drżał, kiedy patrzyłam na niego przez łzy. Stał w progu kuchni, skulony, z opuszczonymi ramionami. W jego oczach widziałam wstyd, ale i bunt.

– Mamo, to nie tak… – zaczął, ale przerwałam mu gwałtownie.

– Nie tak? Ukradłeś moje pieniądze! Pieniądze, które odkładałam na twoje studia! – krzyczałam, czując jak narasta we mnie bezsilność.

Bartek miał siedemnaście lat. Zawsze był moim oczkiem w głowie – jedynakiem, którego wychowywałam sama po tym, jak jego ojciec odszedł do innej kobiety. Pracowałam po godzinach jako pielęgniarka w szpitalu na Banacha, żeby niczego mu nie brakowało. Nigdy nie sądziłam, że to właśnie on wbije mi nóż w plecy.

Wszystko wyszło na jaw przypadkiem. Zauważyłam brak gotówki w szufladzie. Najpierw myślałam, że się pomyliłam, ale potem znalazłam wiadomości na jego telefonie – rozmowy z jakimś Patrykiem o „łatwej kasie” i „szybkich długach”. Zamarłam. Nie spałam całą noc, czekając aż wróci. Kiedy wszedł do domu nad ranem, wiedziałam już wszystko.

– Potrzebowałem tych pieniędzy… – powiedział cicho, nie patrząc mi w oczy.

– Na co? Na narkotyki? Na imprezy? – wyrzucałam z siebie słowa jak pociski.

– Nie rozumiesz mnie! – wykrzyknął nagle. – Ty zawsze tylko praca i praca! Nawet nie wiesz, co się u mnie dzieje!

Zatkało mnie. Przez chwilę miałam ochotę go uderzyć, ale powstrzymałam się. Zamiast tego usiadłam ciężko na krześle i zaczęłam płakać. Bartek wybiegł z domu trzaskając drzwiami.

Przez kolejne dni unikaliśmy się jak ognia. W pracy byłam cieniem samej siebie – koleżanki pytały, co się dzieje, ale nie miałam siły tłumaczyć. W domu panowała cisza. Bartek wracał późno, zamykał się w pokoju i nie odzywał się do mnie słowem.

Zaczęłam analizować wszystko od początku. Może rzeczywiście za dużo pracowałam? Może powinnam była bardziej się nim interesować? Ale przecież robiłam to dla niego! Chciałam mu zapewnić lepszy start niż miałam sama…

Pewnego wieczoru usłyszałam cichy płacz z jego pokoju. Przez chwilę stałam pod drzwiami, nie wiedząc co zrobić. W końcu weszłam bez pukania. Bartek siedział na łóżku ze spuszczoną głową.

– Synku… – zaczęłam łagodnie.

– Przepraszam, mamo – wyszeptał. – Wpakowałem się w długi u Patryka. Groził mi… Bałem się ci powiedzieć.

Usiadłam obok niego i objęłam go ramieniem. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że to nadal mój mały chłopiec, który potrzebuje pomocy.

– Musisz mi zaufać, Bartku. Ale ja też muszę znowu nauczyć się ufać tobie – powiedziałam cicho.

Przez następne tygodnie próbowaliśmy odbudować naszą relację. Poszliśmy razem do psychologa rodzinnego na Ursynowie. Bartek zaczął pracować po szkole w sklepie spożywczym, żeby oddać mi pieniądze. Ja starałam się być bardziej obecna – gotowałam wspólne obiady, rozmawiałam z nim o jego problemach.

Nie było łatwo. Często wracały stare żale i pretensje. Czasem miałam ochotę rzucić wszystko i uciec gdzieś daleko. Ale wiedziałam, że jeśli teraz się poddamy, stracimy siebie na zawsze.

Najtrudniejsze były rozmowy z rodziną. Moja mama powtarzała: „Za moich czasów dzieci nie śmiałyby tak postąpić!”. Siostra sugerowała internat albo ośrodek wychowawczy. Ale ja nie chciałam oddać Bartka obcym ludziom – chciałam walczyć o niego do końca.

Dziś minęło już pół roku od tamtej nocy. Bartek zdał maturę i dostał się na Politechnikę Warszawską. Nasza relacja nadal jest krucha, ale powoli uczymy się rozmawiać bez krzyku i łez. Czasem jeszcze budzę się w nocy z lękiem o przyszłość, ale wiem jedno: nigdy nie przestanę być jego matką.

Czy można naprawdę wybaczyć zdradę własnego dziecka? Czy da się odbudować zaufanie po takim ciosie? Czasem myślę: może to właśnie te najtrudniejsze chwile budują prawdziwą więź… Co wy o tym sądzicie?