Moja córka chce zostać mamą bez partnera. Czy powinnam ją wspierać?
– Mamo, muszę ci coś powiedzieć – głos Kasi drżał, a jej dłonie ściskały kubek z herbatą tak mocno, że aż bałam się, że go rozbije. Siedziałyśmy przy kuchennym stole, a za oknem padał deszcz. Czułam, że to nie będzie zwykła rozmowa.
– Co się stało? – zapytałam, próbując ukryć niepokój.
– Chcę mieć dziecko. Sama. Bez partnera – powiedziała w końcu, patrząc mi prosto w oczy.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Kasia ma 38 lat, od kilku lat jest sama po bolesnym rozstaniu z Pawłem. Wiem, jak bardzo pragnęła rodziny. Ale żeby tak… sama?
– Kasiu… przecież to ogromna odpowiedzialność. Sama chcesz przez to przechodzić? – zapytałam cicho.
– Wiem, mamo. Ale nie mogę już dłużej czekać. Z każdym rokiem jest trudniej. Lekarz powiedział mi wprost: jeśli chcę mieć dziecko, muszę działać teraz – odpowiedziała stanowczo.
W mojej głowie kłębiły się myśli. Przypomniałam sobie własne macierzyństwo – miałam męża, wsparcie rodziny, a i tak bywało ciężko. Jak ona sobie poradzi? Co powie rodzina? Co powiedzą sąsiedzi? W naszej małej miejscowości takie rzeczy nie przechodzą bez echa.
– A tata? – spytałam niepewnie.
Kasia spuściła wzrok.
– Boję się mu powiedzieć. On nigdy nie rozumiał moich wyborów…
Westchnęłam ciężko. Mój mąż, Andrzej, to człowiek starej daty. Dla niego rodzina to mama, tata i dzieci. Wszystko inne to „wymysły”.
Przez kolejne dni chodziłam jak struta. Kasia wróciła do Warszawy, a ja zostałam sama z myślami. Andrzej zauważył, że coś jest nie tak.
– Coś się stało z Kasią? – zapytał pewnego wieczoru.
– Chce mieć dziecko… sama – powiedziałam w końcu.
Andrzej aż się zakrztusił herbatą.
– Co?! To jakiś żart? Przecież to wstyd! Co ludzie powiedzą? – zaczął podniesionym głosem.
– Andrzej, to jej życie…
– Życie życiem, ale my też jesteśmy jej rodziną! – krzyczał coraz głośniej.
Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim. Z jednej strony rozumiałam Kasię – czas uciekał, a ona zawsze marzyła o dziecku. Z drugiej strony bałam się o nią i o to, jak poradzi sobie sama. Bałam się też reakcji rodziny i znajomych.
Kilka dni później zadzwoniła do mnie moja siostra, Basia.
– Słyszałam od mamy, że Kasia chce być samotną matką… To prawda? – zapytała z wyraźnym niedowierzaniem.
– Tak…
– Wiesz, że ludzie będą gadać? Już teraz w sklepie pytają mnie, co u Kasi i czemu taka samotna…
Zacisnęłam zęby. Zawsze przejmowałam się opinią innych, ale czy to powinno być ważniejsze od szczęścia własnego dziecka?
Kasia zadzwoniła do mnie tydzień później.
– Mamo… jestem po pierwszej wizycie w klinice. Lekarz mówi, że mam szansę na in vitro. Boję się… ale wiem, że muszę spróbować.
Słyszałam w jej głosie strach i determinację.
– Kasiu… ja ci pomogę. Jeśli zdecydujesz się na ten krok, będę przy tobie – powiedziałam w końcu, choć serce waliło mi jak młotem.
Po tej rozmowie długo płakałam. Ze strachu o nią, z żalu za tym wszystkim, co ją spotkało i z poczucia winy, że nie potrafię być dla niej wsparciem bez lęku i wątpliwości.
Wkrótce cała rodzina wiedziała o decyzji Kasi. Andrzej przestał się do niej odzywać. Na święta przyjechała sama – atmosfera była napięta jak struna. Moja mama patrzyła na nią z wyrzutem, Basia unikała tematu.
Tylko ja próbowałam rozmawiać z Kasią normalnie.
– Mamo… czy ty naprawdę myślisz, że robię źle? – zapytała któregoś wieczoru.
Złapałam ją za rękę.
– Nie wiem… Boję się o ciebie. Ale wiem też, że jeśli tego nie zrobisz, będziesz żałować do końca życia.
Kasia uśmiechnęła się przez łzy.
– Dziękuję ci…
Czas płynął powoli. Kasia przeszła przez pierwszą próbę in vitro – nie udało się. Była załamana. Pojechałam do niej do Warszawy. Siedziałyśmy razem na kanapie i płakałyśmy.
– Może to znak… Może nie jestem stworzona do bycia matką – mówiła przez łzy.
– Nie mów tak! Spróbuj jeszcze raz…
Za drugim razem się udało. Kasia zadzwoniła do mnie z płaczem szczęścia.
– Mamo! Jestem w ciąży!
Poczułam ulgę i radość pomieszaną ze strachem o przyszłość. Andrzej długo nie chciał o tym słyszeć, ale gdy zobaczył zdjęcie wnuczki po porodzie – coś w nim pękło.
Dziś moja córka wychowuje małą Marysię sama. Jest jej ciężko – czasem płacze ze zmęczenia i samotności. Pomagam jej jak mogę: jeżdżę do Warszawy na kilka dni w miesiącu, gotuję obiady na zapas, zajmuję się wnuczką.
Rodzina powoli zaczyna akceptować sytuację. Sąsiedzi już mniej plotkują – życie toczy się dalej.
Często zastanawiam się: czy dobrze zrobiłam wspierając Kasię? Czy samotne macierzyństwo to naprawdę dobry wybór? A może najważniejsze jest po prostu być przy swoim dziecku – niezależnie od wszystkiego?
A Wy co o tym myślicie? Czy wsparlibyście swoją córkę w takiej decyzji?