Moja córka już nie jest tą samą osobą: Prawda o utraconej bliskości, która rozdziera serce matki

— Znowu zaczynasz! — krzyknęła Ola, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam na korytarzu, ściskając w dłoni jej ulubiony sweter, który jeszcze rano pachniał dzieciństwem. Teraz był tylko symbolem tego, co utraciłam. Mój mąż, Tomek, spojrzał na mnie bezradnie znad gazety. — Daj jej czas, Aniu — powiedział cicho, ale jego głos drżał.

Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy Ola skończyła szesnaście lat i nagle wszystko stało się ważniejsze od rodziny: znajomi, telefon, jakieś dziwne imprezy, których nie rozumiałam. Może wtedy, gdy pierwszy raz wróciła do domu po północy i patrzyła na mnie wzrokiem pełnym pogardy. „Nie rozumiesz mnie!” — krzyczała. A ja? Ja czułam się jak intruz we własnym domu.

Pamiętam dzień, w którym wszystko się zmieniło. Była sobota, piekłam jej ulubione ciasto z truskawkami. Ola weszła do kuchni z nowym chłopakiem — Kubą. Miał kolczyk w brwi i spojrzenie pełne wyzwania. — Mamo, to Kuba. Zostanie na noc — rzuciła bezceremonialnie. Zamarłam. Tomek próbował załagodzić sytuację: — Może najpierw zjemy razem obiad? — zaproponował. Ola przewróciła oczami i wyszła z kuchni.

Od tamtej pory wszystko było na opak. Zaczęły się kłótnie o szkołę, o oceny, o to, że nie wraca na noc do domu. Próbowałam rozmawiać, tłumaczyć, prosić. — Ola, martwię się o ciebie! — mówiłam drżącym głosem. — Przestań mnie kontrolować! — wrzeszczała. Każde jej słowo wbijało się we mnie jak nóż.

Tomek był inny. Potrafił rozmawiać spokojnie, nie podnosił głosu. Ale nawet on nie potrafił do niej dotrzeć. — To tylko bunt — powtarzał. Ale ja czułam, że tracę dziecko.

Pewnego wieczoru usłyszałam płacz w jej pokoju. Weszłam bez pukania. Ola siedziała na łóżku ze ściśniętymi kolanami pod brodą. — Co się stało? — zapytałam delikatnie. Spojrzała na mnie z nienawiścią: — Nic cię to nie obchodzi! Wyjdź! Wyszłam więc i płakałam całą noc.

Zaczęły się plotki wśród sąsiadów. Pani Zosia z naprzeciwka zagadywała mnie na klatce schodowej: — Słyszałam, że Ola znowu wróciła nad ranem… Wie pani, młodzież teraz taka jest… Uśmiechałam się sztucznie i udawałam, że wszystko jest w porządku.

Najgorsze były święta Bożego Narodzenia. Zawsze były nasze — rodzinne, ciepłe, pełne śmiechu i zapachu pierników. W tym roku Ola przyszła tylko na chwilę, rzuciła prezent pod choinkę i zamknęła się w pokoju z telefonem. Tomek próbował ją wyciągnąć: — Córeczko, chodź do nas… — Ale ona nawet nie odpowiedziała.

Zaczęłam szukać winy w sobie. Może za dużo pracowałam? Może byłam zbyt wymagająca? Przeglądałam stare zdjęcia: Ola w przedszkolu, Ola na rowerze, Ola przytulona do mnie na ławce w parku… Gdzie się podziało to dziecko?

Pewnego dnia zadzwoniła wychowawczyni: — Pani Anno, Ola ma coraz gorsze oceny i opuszcza lekcje… Musimy porozmawiać. Po tej rozmowie długo siedziałam w kuchni z Tomkiem.

— Może powinniśmy pójść do psychologa rodzinnego? — zaproponował nieśmiało.
— A jeśli ona nas znienawidzi jeszcze bardziej? — spytałam przez łzy.
— Gorzej już chyba być nie może… — odpowiedział smutno.

Zdecydowaliśmy się spróbować. Na pierwszym spotkaniu Ola milczała przez całą godzinę. Psycholog zadawał pytania, a ona patrzyła przez okno. Dopiero przy trzeciej wizycie wybuchła:

— Nikt mnie tu nie rozumie! Wszyscy tylko czegoś ode mnie chcą! Chcę być wolna!

Wtedy zrozumiałam: ona naprawdę cierpi. Może tak samo jak ja?

Zaczęłam czytać o dorastaniu, o buncie nastolatków, o tym, jak łatwo można stracić kontakt z własnym dzieckiem w świecie pełnym presji i oczekiwań. Próbowałam zmienić podejście: mniej pytań o szkołę, więcej rozmów o tym, co ją interesuje. Czasem udawało nam się porozmawiać spokojnie o muzyce czy filmach.

Ale były też dni gorsze niż kiedykolwiek wcześniej. Pewnego wieczoru Ola nie wróciła do domu na noc. Telefon milczał. Tomek chodził po mieszkaniu jak lew w klatce. Ja dzwoniłam do wszystkich jej znajomych.

Wróciła nad ranem, blada i zapuchnięta od płaczu.
— Gdzie byłaś?! — krzyknęłam.
— U Kuby… Pokłóciliśmy się… Nie miałam gdzie pójść… — wyszeptała.
Przytuliłam ją mocno mimo wszystkiego.

Od tamtej pory coś się zmieniło. Nie było już krzyków ani trzaskania drzwiami. Były za to długie rozmowy przy herbacie i wspólne spacery po parku.

Ale bliskość sprzed lat już nie wróciła.

Czasem patrzę na Olę i widzę w niej obcą osobę. Czasem jednak dostrzegam błysk tej małej dziewczynki, którą kiedyś tuliłam do snu.

Czy można odzyskać utraconą bliskość? Czy matka i córka mogą nauczyć się siebie na nowo? A może muszę pogodzić się z tym, że moja córka już nigdy nie będzie tą samą osobą?