Moja córka wybrała pieniądze zamiast mnie: historia matki z Ursynowa

Stałam w kuchni, ściskając w dłoniach kubek z zimną już kawą, kiedy drzwi trzasnęły z taką siłą, że aż podskoczyłam. Julia weszła do mieszkania razem z Michałem, swoim narzeczonym. Miała na sobie elegancki płaszcz i ten wyraz twarzy, który znałam aż za dobrze – upór zmieszany z rozczarowaniem. Ale dziś było w niej coś jeszcze: chłód, którego nigdy wcześniej nie widziałam.

– Mamo, musimy porozmawiać – zaczęła bez przywitania. Michał stał za nią sztywno, jakby był jej ochroniarzem.

– Oczywiście, usiądźcie – odpowiedziałam, choć czułam, że serce wali mi jak młotem.

Julia nie usiadła. Oparła się o blat i spojrzała mi prosto w oczy.

– Chcemy mieć wesele w Hotelu Bristol. Sto pięćdziesiąt osób. Orkiestra, fotograf, suknia od projektanta. To będzie najważniejszy dzień mojego życia. Potrzebujemy twojej pomocy finansowej.

Zamarłam. Wiedziałam, że Julia marzy o wielkim weselu, ale nie sądziłam, że oczekuje ode mnie aż takiego wsparcia.

– Córeczko… Wiesz przecież, jak wygląda moja sytuacja. Po śmierci taty wszystko spadło na mnie. Pracuję w bibliotece na pół etatu, dorabiam korepetycjami… Ledwo starcza mi na czynsz i leki. Nie mam takich pieniędzy.

Julia spojrzała na Michała, a potem znów na mnie. W jej oczach pojawiły się łzy – ale nie smutku. Raczej gniewu.

– To po co całe życie mówiłaś mi, że rodzina jest najważniejsza? Po co te wszystkie bajki o poświęceniu? Myślałam, że odkładałaś dla mnie pieniądze! – Jej głos podniósł się do krzyku.

– Julka… – zaczęłam błagalnie. – Odkładałam ile mogłam. Ale życie jest drogie. Twoje studia kosztowały fortunę. Pomagałam ci zawsze, jak tylko mogłam.

– Ale teraz nie chcesz! Teraz, kiedy naprawdę cię potrzebuję! – rzuciła przez zaciśnięte zęby.

Michał w końcu się odezwał:

– Pani Anno, to dla Julii bardzo ważne. Moja rodzina daje nam połowę kwoty. Liczyliśmy na pani wsparcie.

Poczułam się jakby ktoś mnie policzkował. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć im wszystko: o nieprzespanych nocach, o tym jak rezygnowałam z nowych butów, żeby Julia miała podręczniki; o tym jak płakałam po nocach ze zmęczenia i strachu przed kolejnym rachunkiem. Ale tylko westchnęłam ciężko.

– Nie mam takich pieniędzy – powtórzyłam cicho.

Julia spojrzała na mnie z pogardą.

– Wiesz co? Zawsze byłaś słaba. Nigdy nie potrafiłaś zadbać o siebie ani o mnie. Może gdybyś była bardziej zaradna…

Zatkało mnie. Michał złapał ją za ramię.

– Chodź, Julka. Nie ma sensu tu dłużej siedzieć.

Wyszli trzaskając drzwiami. Zostałam sama w kuchni z kubkiem zimnej kawy i poczuciem porażki tak głębokim, że aż zabrakło mi tchu.

Przez kolejne dni próbowałam dzwonić do Julii. Pisałam wiadomości: „Kocham cię”, „Jestem tu”, „Proszę, odezwij się”. Bez odpowiedzi. W końcu dostałam krótkiego SMS-a: „Nie mam czasu”.

Minęły tygodnie. Dowiedziałam się od sąsiadki, że Julia i Michał zorganizowali wesele bez mojego udziału. Zobaczyłam zdjęcia na Facebooku: ona w białej sukni, on w garniturze, uśmiechnięci wśród tłumu gości. Na żadnym zdjęciu nie było mnie ani nawet wzmianki o matce.

W dniu ich ślubu siedziałam sama w swoim małym mieszkaniu na Ursynowie. Za oknem padał deszcz, a ja patrzyłam na stare zdjęcia Julii: jako dziecka na placu zabaw, jako nastolatki z pierwszym świadectwem z czerwonym paskiem…

Przypomniały mi się wszystkie nasze wspólne chwile: jak uczyłam ją jeździć na rowerze w parku przy Dolince Służewieckiej; jak piekłyśmy razem szarlotkę na święta; jak tuliła się do mnie po pierwszym złamanym sercu…

A teraz? Teraz byłam dla niej nikim.

Po kilku miesiącach spotkałam ją przypadkiem w galerii handlowej. Szła z Michałem i jego matką – elegancką kobietą w futrze i złotych kolczykach.

– Julia! – zawołałam niepewnie.

Zatrzymała się niechętnie.

– Czego chcesz? – zapytała chłodno.

– Chciałam tylko… zapytać jak się czujesz…

Spojrzała na mnie tak, jakby patrzyła na obcą osobę.

– Dobrze. Proszę mnie nie zaczepiać – powiedziała cicho i odeszła bez słowa więcej.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. W głowie dudniły mi jej słowa: „Proszę mnie nie zaczepiać”.

Moja siostra Basia próbowała mnie pocieszać:

– Anka, ona kiedyś zrozumie. Dzieci są teraz inne… Wszystko chcą mieć od razu i najlepiej za cudze pieniądze.

Ale ja nie potrafiłam przestać myśleć o tym, gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była bardziej oszczędzać? Czy powinnam była być twardsza? A może to świat się zmienił i ja już do niego nie pasuję?

Minął rok. Julia urodziła dziecko – mojego wnuka – o czym dowiedziałam się z Instagrama jej teściowej. Ani jednego telefonu, żadnego zaproszenia do szpitala czy na chrzciny.

Czasem widuję ich przypadkiem na spacerze w parku lub w sklepie spożywczym. Julia odwraca wzrok albo udaje, że mnie nie widzi.

Wieczorami siedzę sama przy oknie i patrzę na światła miasta. Myślę o tym wszystkim, co dla niej zrobiłam – i o tym jednym „nie”, które przekreśliło całe moje macierzyństwo.

Czasem pytam samą siebie: czy miłość matki naprawdę wystarczy? Czy można ją zmiażdżyć obojętnością własnego dziecka? Może to ja jestem już reliktem innej epoki?

A wy… co myślicie? Czy dzisiejsze dzieci naprawdę potrafią docenić poświęcenie rodziców? Czy może świat już nigdy nie będzie taki sam?