Moja teściowa chce, żebym sprzedała dom i zostawiła wszystko dla jej wygody. Czy naprawdę muszę poświęcić swoje życie?

– Aniu, przecież to tylko dom – głos teściowej rozbrzmiewał w kuchni niczym wyrok. – Możesz sprzedać i zamieszkać z nami. Będzie ci łatwiej, a ja nie będę musiała się martwić, że jestem sama.

Patrzyłam na nią, jakby mówiła w obcym języku. Mój dom. Mój azyl. Miejsce, gdzie po śmierci Tomka próbowałam poskładać się na nowo. Teraz miałam to wszystko oddać, bo tak wygodniej? Dla niej?

– Mamo, to nie jest takie proste – próbowałam zachować spokój, choć w środku czułam, jak narasta we mnie bunt. – Ten dom to wszystko, co mi zostało po Tomku. Tu są nasze wspomnienia, tu czuję się bezpieczna.

Teściowa spojrzała na mnie z wyrzutem. – Myślisz tylko o sobie. Ja też straciłam syna! Ale nie mogę być sama w tym wielkim mieszkaniu. Ty masz jeszcze życie przed sobą, a ja…

Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą. W powietrzu wisiało napięcie, którego nie potrafiłam rozładować. Przez chwilę miałam ochotę wybiec z kuchni i zamknąć się w swoim pokoju jak nastolatka.

Od śmierci Tomka minęły dwa lata. Dwa lata walki o każdy dzień, o każdy uśmiech syna, o jakąkolwiek normalność. Teściowa pomagała mi wtedy – gotowała obiady, zabierała Maćka na spacery. Myślałam, że jesteśmy sobie bliskie. Ale od kilku miesięcy coraz częściej słyszałam: „Sprzedaj dom”, „Po co ci taki duży?”, „Zamieszkaj z nami, będzie raźniej”.

Wiedziałam, że jej samotność jest prawdziwa. Sama czułam ją każdego wieczoru, gdy kładłam się spać w pustym łóżku. Ale czy to znaczyło, że muszę poświęcić siebie? Swoje życie? Swój dom?

Wieczorem zadzwoniła do mnie mama.

– Aniu, słyszałam od Zosi…

– Tak, znowu zaczęła temat domu – westchnęłam ciężko.

– Kochanie, nie możesz żyć tylko dla innych. Pamiętaj o sobie.

Ale jak? Jak mam powiedzieć kobiecie, która straciła syna, że nie chcę jej pomóc? Że nie chcę zamieszkać razem? Że nie potrafię oddać domu, który jest dla mnie wszystkim?

Następnego dnia teściowa przyszła bez zapowiedzi. Przyniosła ciasto i dokumenty.

– Zobacz – powiedziała, rozkładając papiery na stole. – Tu masz wycenę domu. Tu są oferty mieszkań w naszym bloku. Wszystko załatwiłam.

Poczułam się jak dziecko, któremu ktoś właśnie zabiera ulubioną zabawkę.

– Mamo…

– Nie mów mi „nie”, Aniu. Ja już nie mam siły być sama. Ty jesteś młoda, znajdziesz sobie kogoś jeszcze…

Zacisnęłam zęby. – To nie tak działa. Nie mogę po prostu sprzedać domu i udawać, że nic się nie stało.

– Ale ja ci pomagam! – podniosła głos. – Przecież sama sobie nie poradzisz! Zobaczysz, będzie nam razem lepiej.

Wtedy wszedł Maciek. Spojrzał na nas z niepokojem.

– Mamo, dlaczego babcia płacze?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Chciałam chronić Maćka przed tym wszystkim, ale czułam się coraz bardziej osaczona.

Wieczorem długo siedziałam przy stole. Przeglądałam zdjęcia Tomka – nasze wakacje nad morzem, święta w tym domu, pierwsze kroki Maćka na podwórku. Każde zdjęcie bolało jak zadra.

W końcu zadzwoniłam do Agaty, mojej przyjaciółki.

– Agata, ja już nie wiem, co robić…

– Anka, a czego ty chcesz? Tak naprawdę?

Zamilkłam. Nikt mnie o to nie pytał od dawna.

– Chcę zostać tu – wyszeptałam w końcu. – Chcę mieć swoje miejsce. Chcę żyć po swojemu.

– To powiedz jej to wprost. Masz prawo do swojego życia.

Łatwo powiedzieć…

Przez kolejne dni unikałam teściowej. Czułam się winna i jednocześnie wściekła. W pracy byłam rozkojarzona, w domu spięta. Maciek pytał coraz częściej: „Mamo, czy będziemy musieli się wyprowadzić?”

W końcu zebrałam się na odwagę.

– Mamo – zaczęłam spokojnie podczas niedzielnego obiadu – wiem, że jest ci ciężko. Wiem też, że chcesz dla mnie dobrze. Ale ja nie mogę sprzedać tego domu. To moje miejsce na ziemi.

Teściowa spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Więc zostawisz mnie samą?

– Nie zostawię cię – odpowiedziałam cicho. – Będę ci pomagać tak, jak będę mogła. Ale muszę też myśleć o sobie i Maćku.

Przez chwilę milczała. Potem wstała od stołu i wyszła bez słowa.

Płakałam całą noc. Czułam się jak najgorszy człowiek na świecie.

Ale rano obudziłam się z poczuciem ulgi. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że zrobiłam coś dla siebie.

Teściowa przez kilka tygodni się do mnie nie odzywała. W końcu zadzwoniła:

– Aniu… Może przyjedziecie na obiad?

W jej głosie słyszałam żal i rezygnację, ale też cień zrozumienia.

Może czasem trzeba postawić granicę – nawet jeśli boli wszystkich wokół.

Czy naprawdę jesteśmy winni innym aż tyle? Czy można być dobrym człowiekiem i jednocześnie zadbać o siebie? Może właśnie na tym polega prawdziwa odwaga?