Moja teściowa żąda, żebym znowu przygotowała Wigilię – ale tym razem powiedziałam NIE. Oto dlaczego…

— Marzena, przecież wiesz, że nikt nie zrobi tego lepiej niż ty — głos teściowej rozbrzmiewał w słuchawce z tą samą nutą pretensji, którą pamiętałam z zeszłego roku. Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Za oknem padał śnieg, a ja czułam, jak narasta we mnie fala gniewu i bezsilności.

— Mamo, ja naprawdę nie dam rady w tym roku — odpowiedziałam cicho, choć w środku aż kipiałam. — W zeszłym roku wszystko było na mojej głowie. Pamięta pani, jak skończyło się to dla mnie?

Przez chwilę po drugiej stronie była cisza. Potem usłyszałam westchnienie.

— Przesadzasz. Każda kobieta daje radę. Ja przez trzydzieści lat przygotowywałam Wigilię sama i nikt nie narzekał.

Zacisnęłam zęby. Przed oczami stanęły mi obrazy z poprzedniego roku: ja biegająca między kuchnią a salonem, z garnkiem barszczu w jednej ręce i talerzem pierogów w drugiej. Mąż, Tomek, siedział z ojcem przy telewizorze, dzieciaki biegały po całym domu, a teściowa co chwilę znajdowała coś do poprawki.

— Marzena, te pierogi są za grube! — krzyczała wtedy z kuchni. — Karp za suchy! Barszcz za słony! — Każde jej słowo wbijało się we mnie jak szpilka. Gdy wszyscy zasiedli do stołu, ja ledwo stałam na nogach. Nikt nawet nie zapytał, czy potrzebuję pomocy.

Po kolacji zamknęłam się w łazience i płakałam. Czułam się niewidzialna i zupełnie sama. Nawet Tomek nie zauważył mojej nieobecności.

Teraz miałam powiedzieć „tak” jeszcze raz? Znowu poświęcić siebie dla świętego spokoju?

— Mamo, nie mogę — powtórzyłam stanowczo. — Jeśli mamy spędzić razem Wigilię, musimy to zrobić inaczej. Każdy powinien coś przygotować. Ja nie dam rady sama wszystkiego ogarnąć.

— No pięknie — usłyszałam chłodny ton. — To może w ogóle nie przychodźcie?

Zrobiło mi się słabo. Przez chwilę miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę.

Położyłam słuchawkę i usiadłam przy stole. Tomek wszedł do kuchni.

— Co się stało? — zapytał obojętnie.

— Twoja mama chce, żebym znowu przygotowała całą Wigilię — powiedziałam przez zaciśnięte zęby. — Powiedziałam jej, że nie dam rady.

Tomek wzruszył ramionami.

— Przesadzasz. Mama zawsze tak mówi. Po prostu jej pomóż i będzie dobrze.

Poczułam, jak narasta we mnie złość.

— „Po prostu pomóż”? Tomek, ja robiłam wszystko sama! Ty nawet nie wstałeś od stołu!

Spojrzał na mnie zdziwiony.

— Przecież to tradycja…

Wybuchłam płaczem. Po raz pierwszy od dawna pozwoliłam sobie na łzy przy nim.

— A co ze mną? Czy ja też się liczę? Czy tylko twoja mama i jej tradycje?

Tomek milczał przez chwilę, potem wyszedł z kuchni bez słowa.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Teściowa dzwoniła codziennie, próbując mnie przekonać do zmiany zdania. Wysyłała mi przepisy na makowca i zdjęcia swojej choinki z podpisem: „Może chociaż to zrobisz?” Czułam się osaczona.

W pracy też nie było łatwiej. Koleżanki opowiadały o swoich rodzinnych świętach — o tym, jak dzielą się obowiązkami, jak mężowie pomagają w kuchni. Zazdrościłam im tej normalności.

W końcu zadzwoniła moja mama.

— Marzenko, co się dzieje? Słyszałam od Tomka, że nie chcecie jechać do jego rodziców na Wigilię?

Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie.

— Kochana, musisz postawić granice. Inaczej zawsze będziesz cierpieć. Święta są dla wszystkich, nie tylko dla tych, którzy siedzą przy stole.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak bardzo boję się konfliktu. Ale jeszcze bardziej bałam się kolejnej Wigilii spędzonej w kuchni, podczas gdy inni śmieją się przy stole.

Następnego dnia zadzwoniłam do teściowej jeszcze raz.

— Mamo — zaczęłam spokojnie — jeśli mamy być razem na święta, każdy musi coś przygotować. Albo robimy to wspólnie, albo my zostajemy w domu i robimy Wigilię po swojemu.

Cisza po drugiej stronie trwała długo.

— Jak sobie chcesz — odpowiedziała w końcu chłodno. — Ale pamiętaj: rodzina to kompromis.

Odłożyłam słuchawkę i poczułam ulgę pomieszaną ze strachem. Wiedziałam, że wywołałam burzę. Tomek przez kilka dni chodził obrażony i unikał rozmów o świętach.

W końcu przyszedł do mnie wieczorem.

— Może rzeczywiście powinniśmy zrobić Wigilię u nas? Tylko my i dzieciaki?

Spojrzałam na niego ze łzami w oczach.

— Naprawdę tego chcesz?

Wzruszył ramionami.

— Chcę, żebyś była szczęśliwa.

Wigilia przyszła szybciej niż myślałam. Zrobiliśmy ją sami — skromniej niż zwykle, ale pierwszy raz od lat czułam spokój i radość. Dzieci pomagały lepić pierogi, Tomek kroił warzywa na sałatkę. Było cicho i spokojnie.

Teściowa zadzwoniła tylko raz — życzyła nam Wesołych Świąt chłodnym głosem.

Czy było mi przykro? Tak. Ale po raz pierwszy poczułam się ważna sama dla siebie.

Czy naprawdę musimy zawsze spełniać oczekiwania innych kosztem własnego szczęścia? Ile razy jeszcze pozwolimy rodzinie przekraczać nasze granice? Może czas zacząć mówić „nie” – nawet jeśli boli.