Nasz zięć zmienił naszą córkę nie do poznania: nie przyszła nawet na urodziny ojca. Czy to jeszcze nasza Kasia?

— Kasia, proszę cię, nie rób tego tacie — mój głos drżał, gdy po raz kolejny próbowałam przekonać córkę przez telefon. — On czeka na ciebie od rana. Nawet nie chce kroić tortu bez ciebie.

Po drugiej stronie słyszałam tylko ciężki oddech. W końcu odezwała się cicho:

— Mamo, Michał nie chce, żebym dziś wychodziła. Mamy swoje plany.

Zamarłam. To już nie pierwszy raz, kiedy słyszałam te słowa. „Michał nie chce” — jakby to on był teraz moją córką, a ona tylko cieniem siebie sprzed lat. Przed ślubem Kasia była radosna, spontaniczna, zawsze gotowa pomóc. Teraz… teraz nawet jej głos brzmi obco.

— Kasiu, to urodziny twojego ojca! — podniosłam głos, czując narastającą rozpacz. — On cię kocha. My cię kochamy. Nie możesz tak po prostu…

— Mamo, proszę, nie zaczynaj znowu — przerwała mi szorstko. — Michał mówi, że powinnam postawić granice. Że wy mnie wykorzystujecie i nie szanujecie mojego czasu.

— Wykorzystujemy cię? — powtórzyłam z niedowierzaniem. — Kasiu, przecież my tylko chcemy cię zobaczyć! Czy to tak wiele?

W słuchawce zapadła cisza. Usłyszałam jeszcze jej cichy szloch, po czym rozmowa się urwała.

Oparłam się o kuchenny blat i pozwoliłam łzom popłynąć swobodnie. Mój mąż, Andrzej, wszedł do kuchni i spojrzał na mnie pytająco.

— Nie przyjdzie? — zapytał cicho.

Pokręciłam głową.

— Michał jej zabronił — wyszeptałam.

Andrzej westchnął ciężko i usiadł przy stole. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, każde pogrążone w swoich myślach. W końcu odezwał się z goryczą:

— Może mają rację… Może powinniśmy dać jej spokój. Ma swoje życie.

— Ale przecież to nie ona! — wybuchłam nagle. — To nie jest nasza Kasia! On ją zmienił! Pamiętasz, jaka była przed ślubem? Zawsze pierwsza do pomocy, zawsze uśmiechnięta…

Andrzej spojrzał na mnie smutno.

— Ludzie się zmieniają, Marysiu.

Ale ja wiedziałam, że to nieprawda. Ludzie się zmieniają, ale nie tak nagle i nie tak radykalnie. Coś musiało się wydarzyć.

Pamiętam dzień ich ślubu jakby to było wczoraj. Kasia miała na sobie prostą białą sukienkę i ten sam szeroki uśmiech, który zawsze rozjaśniał jej twarz. Michał wydawał się wtedy miły — trochę zamknięty w sobie, ale uprzejmy. Dopiero później zaczęliśmy zauważać drobne sygnały: coraz rzadsze wizyty Kasi, coraz krótsze rozmowy przez telefon, coraz więcej wymówek.

Z czasem przestała dzwonić w ogóle. To my musieliśmy się przypominać, prosić o spotkanie. Zawsze była jakaś przeszkoda: Michał chory, Michał zmęczony po pracy, Michał źle się czuje w naszym towarzystwie…

Przyjaciele mówili: „Dajcie im spokój, młodzi mają swoje życie”. Ale ja czułam w sercu, że coś jest nie tak.

Pewnego dnia postanowiłam pojechać do nich bez zapowiedzi. Chciałam zobaczyć Kasię na własne oczy, przekonać się, czy wszystko z nią w porządku. Gdy otworzyła mi drzwi, przez chwilę miałam wrażenie, że patrzę na obcą osobę: blada twarz bez makijażu, podkrążone oczy i wymuszony uśmiech.

— Mamo… co ty tu robisz? — zapytała zaskoczona.

— Chciałam cię zobaczyć — odpowiedziałam szczerze. — Martwię się o ciebie.

Wtedy zza jej pleców wyłonił się Michał.

— Proszę pani, Kasia jest zmęczona. Proszę ją zostawić w spokoju — powiedział chłodno.

Zamurowało mnie. Kasia spuściła wzrok i cofnęła się o krok.

— Mamo… lepiej już idź — wyszeptała.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Andrzej próbował mnie pocieszać:

— Może rzeczywiście przesadzamy? Może ona po prostu potrzebuje czasu?

Ale ja wiedziałam swoje. Zięć odciął ją od nas celowo. Widziałam to w jej oczach: strach i bezradność.

Od tamtej pory nasze kontakty były coraz rzadsze i coraz bardziej napięte. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub łzami. Kasia powtarzała słowa Michała jak mantrę: „Muszę stawiać granice”, „Nie mogę być zawsze dostępna”, „Mam swoje życie”.

A potem przyszły urodziny Andrzeja. Czekał na nią cały dzień, patrząc co chwilę na drzwi i telefon. Gdy zadzwoniła wieczorem z życzeniami, jej głos był chłodny i zdystansowany.

— Tato… wszystkiego najlepszego — powiedziała szybko. — Przepraszam, że nie mogłam przyjechać.

Andrzej milczał przez chwilę, a potem odpowiedział cicho:

— Dziękuję, Kasiu…

Po tej rozmowie zamknął się w sobie jeszcze bardziej niż zwykle.

Nie wiem już, co robić. Czy powinnam walczyć o córkę? Czy może rzeczywiście powinnam dać jej spokój? Boję się tylko jednego: że jeśli odpuszczę teraz, stracimy ją na zawsze.

Czasem budzę się w nocy i pytam samą siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy to naprawdę jest dorosłość mojej córki… czy może ktoś odebrał mi ją kawałek po kawałku?

Może wy mi powiecie: czy powinnam walczyć dalej? Czy można jeszcze odzyskać własne dziecko?