Nie dam już rady, Piotrze: Historia polskiego rozwodu i walki o siebie
— Nie dam już rady, Aniu. — Jego głos był cichy, ale każde słowo wbijało się we mnie jak nóż. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole, na którym jeszcze parowała herbata. Zegar na ścianie tykał głośniej niż zwykle, a ja czułam, jakby czas stanął w miejscu.
— Co to znaczy? — zapytałam, choć przecież wiedziałam. Ostatnie miesiące były pasmem kłótni i cichych dni. Piotr wracał coraz później z pracy, a ja coraz częściej płakałam w łazience, żeby dzieci nie słyszały.
— Nie mogę już tak żyć. Udawać, że wszystko jest w porządku. — Unikał mojego wzroku. — Próbowałem, naprawdę… Ale to nie ma sensu.
W tamtej chwili poczułam się, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nasz ślub w kościele na Woli, narodziny Oli i Kuby, wspólne wakacje nad Bałtykiem. Czy to wszystko miało się skończyć?
Nie pamiętam, co odpowiedziałam. Chyba nic. Siedziałam tylko i patrzyłam na niego, jakby był kimś obcym. Piotr wstał i wyszedł do sypialni. Zostałam sama z dwiema filiżankami herbaty i ciszą, która bolała bardziej niż krzyk.
Następnego dnia dzieci poszły do szkoły jak zwykle. Ola miała sprawdzian z matematyki, Kuba był podekscytowany treningiem piłki nożnej. Udawałam przed nimi, że wszystko jest w porządku. Ale kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi, osunęłam się na podłogę i zaczęłam płakać. Tak bardzo chciałam być silna dla nich, a czułam się jak wrak.
Piotr wrócił późno. Nie patrzył mi w oczy. Przez kilka dni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Rozmowy ograniczały się do pytań o dzieci i zakupy. W końcu powiedział:
— Musimy im powiedzieć.
Bałam się tej rozmowy bardziej niż czegokolwiek w życiu. Usiadłam z Olą i Kubą na kanapie. Piotr zaczął mówić, ale głos mu się łamał.
— Kochani… Mama i tata muszą się rozstać. To nie wasza wina.
Ola zaczęła płakać od razu. Kuba patrzył na nas szeroko otwartymi oczami.
— Ale dlaczego? — zapytał cicho.
Nie umiałam odpowiedzieć. Jak wyjaśnić dzieciom, że miłość czasem się kończy? Że dorosłość to nie bajka?
Po tej rozmowie Piotr zaczął spać w salonie. Ja przez większość nocy leżałam bezsennie, wsłuchując się w jego oddech zza ściany. W pracy byłam cieniem samej siebie. Koleżanka z biura, Magda, zapytała:
— Wszystko w porządku?
Chciałam powiedzieć prawdę, ale tylko się uśmiechnęłam i wzruszyłam ramionami.
Wieczorami dzwoniła do mnie mama:
— Aniu, musicie to przetrwać dla dzieci! — powtarzała z uporem.
Ale ja już wiedziałam, że nie da się posklejać tego, co rozpadło się na milion kawałków.
Pewnego dnia znalazłam w telefonie Piotra wiadomości od innej kobiety. „Tęsknię za tobą”, „Kiedy znów się zobaczymy?” — czytałam z niedowierzaniem. Poczułam mieszaninę gniewu i ulgi. Gniewu, bo zdradził nasze zaufanie. Ulgi, bo przynajmniej miałam odpowiedź na pytanie „dlaczego”.
Kiedy mu to pokazałam, nie zaprzeczał.
— Przepraszam — powiedział tylko cicho.
Wtedy po raz pierwszy od miesięcy poczułam siłę. Zrozumiałam, że nie chcę być już ofiarą tej sytuacji.
Rozwód był bolesny i długi. Piotr wyprowadził się do wynajętego mieszkania na Ursynowie. Dzieci płakały co drugi weekend, kiedy musiały wybierać między mamą a tatą. Ja walczyłam z sądem o alimenty i opiekę nad Olą i Kubą.
Rodzina podzieliła się na dwa obozy: moja mama była po mojej stronie, teściowa broniła Piotra.
— On zawsze był dobrym ojcem! — krzyczała przez telefon.
— Ale nie był dobrym mężem! — odpowiadała moja mama.
Czułam się rozdarta między lojalnością wobec dzieci a własnym bólem. Każdy dzień był walką o normalność: śniadania przed szkołą, zakupy w Biedronce, rozmowy o ocenach i kolegach z klasy.
Najtrudniejsze były wieczory. Kiedy dzieci zasypiały, a ja zostawałam sama ze swoimi myślami. Przeglądałam stare zdjęcia: Piotr z Olą na sankach w Zakopanem, Kuba na ramionach taty podczas meczu Legii Warszawa. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd.
Z czasem nauczyłam się żyć inaczej. Zaczęłam chodzić na jogę do pobliskiego domu kultury. Poznałam tam kilka kobiet po przejściach — każda miała swoją historię o rozpadzie rodziny i próbie odbudowania siebie.
Pewnego dnia spotkałam Piotra pod szkołą dzieci. Był zmęczony, starszy niż go zapamiętałam.
— Przepraszam za wszystko — powiedział niespodziewanie.
Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu.
— Może kiedyś będziemy mogli normalnie rozmawiać — dodał cicho.
Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczę mu zdradę i to wszystko, co przeszliśmy. Ale wiem jedno: jestem silniejsza niż myślałam.
Czasem pytam siebie: czy można naprawdę zacząć od nowa po takim końcu? Czy da się jeszcze uwierzyć w miłość? Może ktoś z was zna odpowiedź lepiej ode mnie…