Nie jestem służącą dla teściowej – historia Magdy z Torunia

Drzwi do mieszkania mojej teściowej otworzyły się z trzaskiem, zanim zdążyłam zapukać. – Magda, no nareszcie! – usłyszałam głos pani Zofii, zanim jeszcze przekroczyłam próg. W jednej ręce trzymała ścierkę, w drugiej reklamówkę z zakupami, które kazała mi przynieść. – Zostaw buty w przedpokoju, bo podłoga świeżo myta – dodała z przekąsem. Mój mąż, Paweł, już siedział w kuchni i popijał kawę, jakby był gościem w hotelu, a nie synem, który powinien pomagać swojej matce.

Weszłam do środka, czując znajome ukłucie w żołądku. To nie był pierwszy raz, gdy czułam się jak służąca we własnej rodzinie. Od dnia ślubu z Pawłem, czyli już od dziesięciu lat, jego matka traktowała mnie jak tanią pomoc domową. – Magda, przetrzyj kurze w salonie. Magda, zrób obiad. Magda, idź do apteki po leki dla mnie i dla ojca Pawła – powtarzało się jak mantra przy każdej wizycie.

Na początku myślałam: „To starsza kobieta, trzeba jej pomóc”. Ale z czasem jej wymagania rosły. Zofia nie była schorowana – miała 68 lat, była energiczna i zdrowa. Jej mąż, pan Edward, był cichy i wycofany, rzadko się odzywał. Cały dom był jej królestwem i ja miałam być jej poddaną.

Pamiętam pierwszy raz, kiedy się zbuntowałam. Było to dwa lata temu, kiedy wróciłam z pracy po ciężkim dniu w szkole (jestem nauczycielką języka polskiego w liceum), a Paweł zadzwonił: – Mama prosi, żebyś przyszła pomóc jej umyć okna przed świętami. Wtedy powiedziałam: – Pawle, może ty pojedziesz? Przecież to twoja mama. On tylko westchnął: – Wiesz, że ona mnie nie słucha. Ty masz do niej podejście.

Zacisnęłam zęby i poszłam. Myjąc okna na czwartym piętrze bloku z wielkiej płyty na Rubinkowie, czułam się jak niewolnica własnego życia. Zofia stała za mną i komentowała: – O, tu smuga została. Magda, nie tak! Ja bym to zrobiła lepiej…

W domu nie było lepiej. Paweł był dobrym człowiekiem, ale kompletnie nie rozumiał mojego zmęczenia. – Przecież mama jest sama – powtarzał. – Ty masz więcej cierpliwości.

A ja? Ja miałam dwójkę dzieci: siedmioletnią Olę i pięcioletniego Jasia. Praca na pełen etat, dom na mojej głowie i jeszcze oczekiwania teściowej. Czułam się coraz bardziej niewidzialna.

Pewnego dnia Ola zapytała: – Mamo, dlaczego zawsze pomagasz babci Zosi? A ona nigdy nie przyjeżdża do nas? Zatkało mnie. Rzeczywiście, Zofia nigdy nie odwiedzała naszego mieszkania na Bydgoskim Przedmieściu. To ja zawsze musiałam jeździć do niej.

Wszystko pękło w zeszłe wakacje. Byliśmy u teściów na obiedzie. Zofia jak zwykle narzekała: – Magda, ziemniaki są za mało osolone. Magda, podaj mi sól. Magda, przynieś ciasto z lodówki… W pewnym momencie Paweł zaproponował: – Może mama przyjedzie do nas na kilka dni? Odpowiedziała: – A kto mi tu będzie sprzątał? Magda wie najlepiej, gdzie co leży.

Wtedy wybuchłam:
– Mamo Pawła! Ja nie jestem pani służącą! Mam własny dom i rodzinę! Nie mogę być wszędzie naraz!

Zofia spojrzała na mnie jak na wariatkę:
– Co ty wygadujesz? Przecież zawsze pomagałaś! To twój obowiązek!

Paweł próbował łagodzić sytuację:
– Magda, uspokój się…
– Nie! – przerwałam mu. – Od dzisiaj koniec z tym! Jeśli chcesz pomóc mamie, to sam to rób!

Wróciliśmy do domu w milczeniu. Paweł był obrażony:
– Musiałaś robić scenę? Wiesz, że mama jest przewrażliwiona.
– A ja? Ja też mam uczucia! – krzyknęłam przez łzy.

Przez kilka tygodni Zofia nie odzywała się do mnie ani słowem. Plotki rozeszły się po rodzinie jak pożar po suchym lesie. Moja szwagierka Marta zadzwoniła:
– Magda, co ty zrobiłaś? Mama płacze całymi dniami!
– Marta, a ty kiedy ostatnio byłaś u niej pomóc?
– Ja mam swoje życie…

No właśnie! Każdy ma swoje życie oprócz mnie.

W pracy zaczęłam być rozkojarzona. Uczniowie zauważyli:
– Proszę pani, wszystko w porządku?
Nie było w porządku.

Któregoś wieczoru usiadłam z Pawłem przy stole.
– Musimy ustalić granice – powiedziałam spokojnie. – Albo twoja mama zacznie szanować mój czas i wysiłek, albo ja przestaję tam jeździć.
Paweł patrzył na mnie długo:
– Nie chcę wybierać między tobą a mamą.
– Ale ja już wybrałam siebie – odpowiedziałam cicho.

Od tamtej pory wiele się zmieniło. Przestałam jeździć do Zofii co tydzień. Pomagam wtedy, gdy naprawdę jest potrzeba – np. gdy zachorowała na grypę i nie mogła wyjść z domu. Ale nie sprzątam już jej mieszkania ani nie gotuję obiadów na zapas.

Zofia długo była obrażona. Na święta przyszła do nas pierwszy raz od lat i… była gościem jak każdy inny. Paweł musiał sam przygotować jej ulubioną sałatkę jarzynową (wyszła mu za słona). Dzieci były szczęśliwe, że mama jest w domu i ma dla nich czas.

Nie było łatwo postawić granic. Czułam się winna przez długie miesiące. Ale dziś wiem jedno: jeśli sama nie zadbam o siebie, nikt tego za mnie nie zrobi.

Czasem patrzę na Pawła i zastanawiam się: czy on kiedyś zrozumie, ile kosztowało mnie to wszystko? Czy kobieta w polskiej rodzinie zawsze musi być tą „gospodarną”, która wszystkim dogadza?

A wy? Czy mieliście odwagę powiedzieć „dość” swoim bliskim? Jak postawić granice bez poczucia winy?