Nie jestem tylko chora: Noc, kiedy straciłam wszystko – Moja walka o godność po zdradzie męża

– Mamo, gdzie tata? – zapytała cicho Zosia, tuląc się do mojej nogi. Była już prawie północ, a Piotr nie wracał. Powiedział, że źle się czuje i musi pojechać do swoich rodziców na drugi koniec miasta. Wierzyłam mu. Przecież zawsze był taki odpowiedzialny, taki troskliwy…

Ale tej nocy coś było inaczej. Siedziałam na kanapie, patrząc w ciemność za oknem, a w głowie kłębiły się myśli. Ostatnio coraz częściej był nieobecny duchem, zamyślony, rozdrażniony. Tłumaczył to pracą i zmęczeniem, a ja – zajęta domem, dziećmi i własnym zdrowiem – nie dopytywałam. Moja choroba przewlekła sprawiała, że często czułam się słaba i bezradna. Piotr zawsze powtarzał, że damy radę razem. Ale tej nocy czułam, że jestem sama jak nigdy dotąd.

Telefon zadzwonił dopiero po drugiej w nocy. Spojrzałam na ekran – „Mama Piotra”. Odebrałam z bijącym sercem.

– Kasiu, Piotr u nas nie był – usłyszałam zaniepokojony głos teściowej. – Wszystko w porządku?

Wtedy poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Próbowałam zebrać myśli.

– Tak… chyba tak… Może pojechał do kolegi…

Ale już wiedziałam, że kłamię nie tylko jej, ale przede wszystkim sobie.

Następnego dnia Piotr wrócił rano. Pachniał obcymi perfumami, miał podkrążone oczy i unikał mojego wzroku. Dzieci rzuciły mu się na szyję, a ja stałam w progu kuchni jak sparaliżowana.

– Gdzie byłeś? – zapytałam cicho, gdy zostaliśmy sami.

– Musiałem się przewietrzyć… Byłem na spacerze…

– Piotr, twoja mama dzwoniła. Nie było cię u nich.

Zamilkł. Przez chwilę patrzył na mnie z wyrzutem, jakby to on był ofiarą.

– Kasiu… Ja… To nie jest takie proste.

– Z kim byłeś?

Nie odpowiedział od razu. Widziałam, jak walczy ze sobą. W końcu usiadł ciężko na krześle.

– Poznałem kogoś…

Te słowa rozdarły mnie na pół. Poczułam fizyczny ból w piersi. Chciałam krzyczeć, płakać, rzucać talerzami. Ale tylko stałam i patrzyłam na niego z niedowierzaniem.

– Kogo? – wyszeptałam.

– Magdę… Z pracy…

Wtedy wszystko zaczęło układać się w całość: późne powroty, tajemnicze wiadomości w telefonie, nagłe delegacje.

Przez kolejne dni funkcjonowałam jak automat. Dzieci pytały o tatę, a ja wymyślałam kolejne kłamstwa. Piotr coraz częściej nocował poza domem. W końcu przestał wracać w ogóle.

Moja mama przyjechała do mnie po tygodniu.

– Kasiu, musisz się pozbierać dla dzieci – powiedziała stanowczo. – Nie możesz pozwolić, żeby cię to zniszczyło.

Ale jak miałam się pozbierać? Ledwo miałam siłę wstać z łóżka. Choroba wróciła ze zdwojoną siłą – gorączka, ból stawów, bezsenność. Czułam się jak cień samej siebie.

Pewnej nocy usłyszałam szloch Zosi przez ścianę.

– Mamo… Tata już nas nie kocha?

Przytuliłam ją mocno. Łzy płynęły mi po policzkach.

– Kochanie… Tata was kocha, tylko czasem dorośli robią głupie rzeczy…

Ale sama nie wierzyłam w te słowa.

Piotr przyszedł po dwóch tygodniach. Chciał porozmawiać.

– Kasiu… Ja nie wiem, co robić. Nie chcę was zostawiać bez wsparcia… Ale nie mogę żyć w kłamstwie.

Patrzyłam na niego z mieszaniną gniewu i rozpaczy.

– A ja? A dzieci? Myślisz tylko o sobie! Zawsze mówiłeś, że rodzina jest najważniejsza!

– Przepraszam… Nie chciałem cię skrzywdzić…

Wybiegł z mieszkania zanim zdążyłam powiedzieć coś więcej.

Zostałam sama z dwójką dzieci i chorobą, bez pracy i bez nadziei na szybkie rozwiązanie sytuacji. Musiałam zacząć walczyć o alimenty, o mieszkanie komunalne, o każdą złotówkę na leki i jedzenie. Znajomi odwrócili się ode mnie – niektórzy uważali, że „musiało coś być na rzeczy”, inni bali się mojej rozpaczy jak zarazy.

Najgorsze były noce – cisza przerywana tylko moim płaczem i szlochem dzieci. Czułam się nikim. Zdradzona żona, chora matka, kobieta bez przyszłości.

Ale pewnego ranka obudziło mnie słońce wpadające przez okno i śmiech dzieci bawiących się w pokoju obok. Pomyślałam: „Nie mogę się poddać”. Dla nich muszę być silna.

Zaczęłam szukać pomocy – psychologa w poradni rodzinnej, grupy wsparcia dla samotnych matek. Powoli odzyskiwałam siły. Znalazłam pracę na pół etatu w bibliotece osiedlowej – niewiele pieniędzy, ale dawało mi to poczucie sensu i kontakt z ludźmi.

Piotr pojawiał się coraz rzadziej. Magda zaszła w ciążę i nagle okazało się, że „nowe życie” też nie jest takie proste. Dzieci przestały pytać o tatę tak często – nauczyły się żyć bez niego.

Dziś minął rok od tamtej nocy. Nadal boli mnie zdrada Piotra i czasem budzę się z lękiem o przyszłość. Ale wiem jedno: przetrwałam najgorsze i jestem silniejsza niż kiedykolwiek.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: „Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy to naprawdę była moja wina?” Może nigdy nie znajdę odpowiedzi… Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu odebrać mi godności ani wiary w siebie.