Nie zamierzam dłużej tego znosić – historia Walentyny

— Nie zamierzam dłużej tego znosić — powiedziałam do siebie w myślach, kiedy usłyszałam, jak Dominik po raz kolejny trzaska drzwiami wejściowymi o drugiej w nocy. Siedziałam na łóżku w naszej sypialni, wpatrując się w ciemność, a serce waliło mi jak oszalałe. Czułam się jak intruz we własnym domu. Kiedyś czekałam na jego powroty z pracy z radością, dziś tylko z lękiem i niepokojem.

Rano, kiedy Dominik wyszedł do kuchni, usiadłam naprzeciwko niego przy stole. Pachniało świeżo zaparzoną kawą, ale atmosfera była ciężka jak nigdy wcześniej.

— Domku, powiesz mi, co się dzieje? — zapytałam cicho, próbując złapać jego wzrok.

— Co ci nie pasuje? — odburknął, nie odrywając oczu od filiżanki. Pił kawę powoli, jakby chciał przedłużyć tę chwilę ciszy.

— Nie rozumiem cię ostatnio. Wracasz późno, prawie ze sobą nie rozmawiamy. Czy coś się stało? — głos mi zadrżał.

Dominik wzruszył ramionami i spojrzał przez okno. — Przesadzasz. Mam dużo pracy.

— To nie tylko praca. Czuję, że mnie unikasz — powiedziałam już odważniej.

Wstał gwałtownie od stołu i rzucił: — Daj mi spokój, Walentyna. Nie mam teraz siły na twoje sceny.

Zostałam sama w kuchni. Słyszałam jeszcze jego kroki na schodach i trzask drzwi łazienki. Łzy napłynęły mi do oczu. To nie był pierwszy raz. Od miesięcy czułam się coraz bardziej samotna. Nasze rozmowy ograniczały się do wymiany informacji o rachunkach i zakupach. Ostatni raz przytulił mnie chyba w Boże Narodzenie.

Próbowałam sobie tłumaczyć, że to przejściowe. Że Dominik ma stresującą pracę w kancelarii adwokackiej, że może jest zmęczony. Ale coraz częściej widziałam go z telefonem w ręku, uśmiechającego się do ekranu. Kiedy pytałam, z kim pisze, odpowiadał wymijająco albo wybuchał gniewem.

Pewnego wieczoru, kiedy wrócił jeszcze później niż zwykle i nawet nie zajrzał do sypialni, postanowiłam sprawdzić jego telefon. Wiem, to nie było fair, ale czułam się już tak zdesperowana… Znalazłam wiadomości od jakiejś Magdy. „Tęsknię za tobą”, „Nie mogę się doczekać jutra”… Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.

Następnego dnia nie wytrzymałam.

— Dominik, musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.

Spojrzał na mnie z irytacją. — O czym?

— O nas. O Magdzie.

Zamarł na chwilę, potem wzruszył ramionami.

— To nie twoja sprawa.

— Jak to nie moja? Jesteśmy małżeństwem! — krzyknęłam przez łzy.

— Byliśmy — odpowiedział zimno. — Już dawno przestaliśmy być razem.

Poczułam się tak, jakby świat się zatrzymał. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.

— Dlaczego mi to robisz? — wyszeptałam.

— Bo mam dość tej atmosfery w domu. Twojego wiecznego niezadowolenia i pretensji. Chcę być szczęśliwy — powiedział bez emocji.

Zostawił mnie wtedy samą w kuchni. Siedziałam tam przez godzinę, patrząc na zimną kawę i zastanawiając się, gdzie popełniłam błąd. Czy naprawdę byłam taka nieznośna? Czy może on po prostu przestał mnie kochać?

Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Dominik coraz częściej nocował poza domem. Ja zamykałam się w sypialni i płakałam w poduszkę. Moja mama dzwoniła codziennie i pytała, czy wszystko w porządku. Kłamałam jej, że tak, bo nie chciałam jej martwić.

W pracy też przestałam sobie radzić. Szefowa zwróciła mi uwagę na spadek efektywności. Koleżanki pytały, czy coś się stało. Wstydziłam się przyznać do porażki mojego małżeństwa.

Pewnego dnia Dominik przyszedł do domu wcześniej niż zwykle. Był dziwnie spokojny.

— Walentyna, musimy to zakończyć — powiedział bez ogródek. — Składam pozew o rozwód.

Nie płakałam już wtedy. Byłam zbyt zmęczona walką o coś, czego już nie było.

— Dobrze — odpowiedziałam cicho.

Pakował swoje rzeczy przez kilka godzin. Nie rozmawialiśmy już więcej tego dnia. Kiedy wyszedł z walizką, poczułam ulgę pomieszaną z żalem i strachem przed przyszłością.

Przez pierwsze tygodnie po jego odejściu czułam się jak cień człowieka. Nie miałam siły wstać z łóżka ani jeść. Mama przyjechała do mnie i próbowała mnie pocieszać.

— Córeczko, dasz sobie radę — powtarzała, głaszcząc mnie po włosach jak małą dziewczynkę.

Nie wierzyłam jej wtedy. Ale powoli zaczęłam wracać do życia. Zaczęłam chodzić na spacery po parku Skaryszewskim, słuchać muzyki, spotykać się z przyjaciółkami. Zrozumiałam, że przez lata zapomniałam o sobie – o swoich marzeniach i potrzebach.

Pewnego dnia spotkałam na kawie Anię ze studiów. Opowiedziałam jej wszystko bez upiększeń.

— Walentyna, jesteś silniejsza niż myślisz — powiedziała mi wtedy. — Może to właśnie szansa na nowy początek?

Zaczęłam powoli wierzyć, że może ma rację. Znalazłam nową pracę w fundacji pomagającej kobietom po rozwodach. Pomagając innym, zaczęłam leczyć własne rany.

Czasem jeszcze budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy to wszystko naprawdę musiało się tak skończyć? Ale wiem jedno: nie zamierzam już nigdy dłużej znosić życia w kłamstwie i samotności. Może właśnie teraz zaczynam żyć naprawdę?