Nieproszony gość: Jak obecność córki mojego męża wystawiła nasze małżeństwo na próbę
– Znowu zostawiłaś moje rzeczy na środku łazienki! – krzyknęła Julia, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szklanki w kuchni. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, i poczułam, jak fala bezsilności zalewa mi serce. To nie była moja wina. Przysięgam, nie dotykałam jej kosmetyków. Ale w tym domu już nikt nie pytał o winę – liczyły się tylko emocje, które kipiały jak mleko na gazie.
Dwa lata temu, kiedy powiedziałam „tak” Michałowi, byłam pewna, że nasza miłość przetrwa wszystko. On – rozwodnik po przejściach, ja – kobieta po trzydziestce, która w końcu odnalazła szczęście. Wiedziałam o Julii, jego córce z pierwszego małżeństwa. Widywaliśmy ją co drugi weekend, czasem na dłużej w wakacje. Była cicha, zamknięta w sobie, a ja starałam się być dla niej miła, choć czułam jej dystans.
Wszystko zmieniło się pewnego listopadowego wieczoru. Michał odebrał telefon od swojej byłej żony. Płakała. Mówiła coś o nowej pracy za granicą, o tym, że nie może zabrać Julii ze sobą. Zanim zdążyłam zaprotestować, Michał już przytulał córkę w naszym przedpokoju. Miała ze sobą tylko jedną walizkę i spojrzenie pełne żalu.
Od tamtej pory nasze dwupokojowe mieszkanie stało się polem bitwy. Julia miała 16 lat i buntowała się przeciwko wszystkiemu – zwłaszcza mnie. Michał próbował być mediatorem, ale najczęściej kończyło się to kłótnią między nami. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole. Michał próbował rozładować napięcie:
– Może obejrzymy coś razem? „Listy do M.”? – zaproponował z wymuszonym uśmiechem.
Julia przewróciła oczami.
– Nie mam ochoty na rodzinne komedie.
Spojrzałam na Michała błagalnie, ale on tylko wzruszył ramionami.
– Daj jej czas – szepnął.
Ale czas nie pomagał. Julia zamykała się w swoim pokoju, słuchała muzyki tak głośno, że ściany drżały. Przestałam gotować obiady – i tak nikt nie chciał jeść razem. Michał coraz częściej wracał późno z pracy. Zostawałam sama z Julką i jej milczeniem.
Najgorsze były weekendy. Julia zapraszała koleżanki, które śmiały się głośno i zostawiały bałagan w kuchni. Czułam się jak służąca we własnym domu. Pewnego dnia nie wytrzymałam:
– Julia, czy możesz posprzątać po sobie?
Spojrzała na mnie z pogardą.
– Nie jesteś moją matką.
Zabolało bardziej niż cokolwiek innego.
Wieczorem wybuchłam przy Michale:
– Nie mogę tak żyć! Ona mnie nienawidzi!
Michał westchnął ciężko.
– To moja córka. Musimy jej pomóc.
– A kto pomoże mnie? – zapytałam cicho.
Zaczęliśmy się oddalać. Michał coraz częściej spał na kanapie. Ja płakałam po nocach, zastanawiając się, gdzie popełniłam błąd. Próbowałam rozmawiać z Julią:
– Wiem, że jest ci ciężko…
– Nic nie wiesz! – przerwała mi i zatrzasnęła drzwi swojego pokoju.
W pracy byłam cieniem samej siebie. Koleżanki pytały:
– Wszystko w porządku?
Uśmiechałam się sztucznie:
– Tak, po prostu jestem zmęczona.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej i usłyszałam płacz z pokoju Julii. Zawahałam się, ale zapukałam delikatnie.
– Julia? Mogę wejść?
Nie odpowiedziała, ale weszłam mimo to. Siedziała skulona na łóżku, z telefonem w ręku.
– Mama nie odbiera… – wyszeptała przez łzy.
Usiadłam obok niej i przez chwilę milczałyśmy razem. Po raz pierwszy poczułam jej ból.
Od tego dnia coś się zmieniło. Julia zaczęła czasem ze mną rozmawiać – o szkole, o koleżankach, nawet o swojej mamie. Ale relacja między mną a Michałem była coraz bardziej napięta. On czuł się rozdarty między nami dwiema. Ja miałam wrażenie, że zawsze jestem na drugim miejscu.
W końcu powiedziałam mu wszystko:
– Kocham cię, ale nie wiem, czy dam radę tak żyć. Czuję się samotna we własnym domu.
Michał spuścił głowę.
– Nie wiem, co robić…
Teraz siedzę przy kuchennym stole i patrzę na zdjęcie z naszego ślubu. Uśmiecham się na nim szeroko, pełna nadziei na przyszłość. Dziś czuję tylko pustkę i strach przed tym, co będzie dalej.
Czy można kochać kogoś tak bardzo i jednocześnie czuć się tak bardzo samotnym? Czy rodzina patchworkowa to zawsze walka o przetrwanie? Może ktoś z was zna odpowiedź…