Odmówiłam opieki nad wnuczką i rozpętałam rodzinny konflikt. Czy naprawdę jestem samolubna?

— Naprawdę nie możesz nam pomóc, mamo? — głos Marka drżał, a w oczach miał rozczarowanie, którego nie widziałam u niego od czasów liceum, gdy nie pozwoliłam mu jechać na obóz pod namiot.

Stałam w kuchni, ścierając ręce o fartuch, choć już dawno nie gotowałam dla nikogo poza sobą. Na stole leżały próbki moich nowych świec sojowych — pachniały lawendą i wanilią, a ja byłam z nich dumna jak z własnych dzieci. W końcu po latach opieki nad rodziną, po śmierci męża i wyfrunięciu dzieci z domu, miałam coś swojego. Coś, co dawało mi radość i poczucie sensu.

— Marku, kochanie… — zaczęłam ostrożnie, bo wiedziałam, że każde słowo może być jak zapałka rzucona na suchą trawę. — Przecież wiesz, że zaczęłam ten biznes. Mam zamówienia, terminy…

— Ale to tylko świeczki! — przerwał mi gwałtownie. — To nie jest prawdziwa praca! My naprawdę potrzebujemy pomocy. Zosia wraca do pracy za tydzień, a żłobek ma miejsce dopiero od września. Co mamy zrobić?

Zosia stała za nim, z założonymi rękami i miną, która mówiła wszystko: „Wiedziałam, że tak będzie”. Od początku naszej znajomości czułam, że nie jestem jej wymarzoną teściową. Zawsze uprzejma, zawsze poprawna — ale chłód między nami był wyczuwalny nawet podczas świątecznych obiadów.

— Pani Aniu — odezwała się teraz oficjalnym tonem — chyba nie muszę przypominać, że rodzina powinna sobie pomagać. My nie prosimy o wiele. Tylko kilka godzin dziennie przez dwa miesiące.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez całe życie byłam dla wszystkich: dla męża, dla dzieci, dla rodziców. Zawsze ostatnia w kolejce do własnych marzeń. Teraz miałam szansę na coś swojego i… miałam to oddać? Bo tak wypada?

— Przepraszam — powiedziałam cicho. — Naprawdę nie mogę.

Mark spojrzał na mnie tak, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu. Zosia odwróciła się na pięcie i wyszła bez słowa.

Myślałam, że to koniec. Że jakoś się ułoży. Ale to był dopiero początek burzy.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie starsza córka, Kasia.

— Mamo, co ty najlepszego zrobiłaś? Zosia płacze cały dzień! Mark jest załamany! Jak mogłaś odmówić opieki nad własną wnuczką?

— Kasiu… ja też mam prawo do życia — próbowałam tłumaczyć. — Przez tyle lat byłam tylko dla was.

— Ale teraz oni cię potrzebują! Wnuczka cię potrzebuje! — krzyczała przez telefon. — Ty zawsze byłaś taka silna… A teraz co? Świeczki ważniejsze od rodziny?

Z każdym kolejnym dniem docierały do mnie kolejne głosy: bratowa przez Facebooka napisała mi długą wiadomość o „współczesnym egoizmie”; sąsiadka z parteru rzuciła pod nosem: „Niektóre babcie to już nie te czasy”; nawet moja mama zadzwoniła z pretensją:

— Aniu, ja ci pomagałam przy dzieciach! Ty też powinnaś!

Czułam się osaczona. Każdy miał wobec mnie oczekiwania. Każdy wiedział lepiej, co powinnam zrobić ze swoim życiem.

Przez kilka dni nie odbierałam telefonów. Siedziałam wśród swoich świec i próbowałam znaleźć sens w tym wszystkim. Czy naprawdę byłam taka samolubna? Czy moje marzenia były mniej ważne od potrzeb innych?

W końcu przyszła do mnie Zosia. Bez Marka.

— Pani Aniu — zaczęła chłodno — wiem, że nie jest pani moją matką. Ale myślałam, że mogę na panią liczyć. Ja też chciałabym mieć czas dla siebie, ale muszę wracać do pracy. Nie stać nas na nianię. Nie rozumiem pani decyzji.

Patrzyłyśmy na siebie długo w milczeniu. Widziałam jej zmęczenie, frustrację i strach przed przyszłością. Ale widziałam też siebie sprzed lat: młodą matkę, która nigdy nie miała odwagi poprosić o pomoc.

— Zosiu… Ja naprawdę ci współczuję. Ale przez całe życie byłam tylko dla innych. Teraz chcę być trochę dla siebie.

Nie odpowiedziała nic. Wyszła tak samo cicho, jak przyszła.

Od tamtej pory Mark przestał się odzywać. Kasia pisze tylko krótkie wiadomości o pogodzie i zdrowiu babci. Wnuczki widuję rzadko — głównie na zdjęciach w internecie.

Czasem myślę: może powinnam była się poświęcić jeszcze raz? Może świeczki naprawdę są mniej ważne niż rodzina? Ale potem patrzę na swoje ręce pachnące lawendą i czuję dumę z tego, co stworzyłam.

Czy naprawdę jestem samolubna? Czy kobieta ma prawo do własnego życia po pięćdziesiątce? A może rodzina zawsze powinna być na pierwszym miejscu — nawet kosztem siebie?

Ciekawa jestem waszych historii… Czy ktoś z was był kiedyś w podobnej sytuacji? Jak poradziliście sobie z presją bliskich?