Po 10 latach małżeństwa czuję się jak służąca. Czy ktoś mnie jeszcze widzi?
— Magda, gdzie są moje klucze?! — głos Pawła rozległ się z kuchni, przerywając ciszę sobotniego poranka. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, próbując domyć przypalone garnki po wczorajszym obiedzie. — Na półce przy drzwiach, jak zawsze — odpowiedziałam, starając się ukryć irytację. W myślach jednak krzyczałam: „Czy naprawdę nie możesz sam ich znaleźć?!”
Od dziesięciu lat jestem żoną Pawła. Mamy dwójkę dzieci — Zosię i Michała. Kiedyś wyobrażałam sobie nasze życie zupełnie inaczej. Marzyłam o partnerstwie, wspólnych wieczorach przy winie, rozmowach do późna. Tymczasem od lat czuję się jak cień we własnym domu. Wszystko jest na mojej głowie: pranie, sprzątanie, gotowanie, zakupy, odrabianie lekcji z dziećmi, planowanie wakacji, nawet pamiętanie o urodzinach teściowej.
Paweł pracuje dużo. Wraca zmęczony, rzuca torbę w przedpokoju i siada przed telewizorem. — Daj mi chwilę spokoju, miałem ciężki dzień — powtarza niemal codziennie. A ja? Ja nie mam prawa być zmęczona. Przecież „siedzę w domu”.
Pamiętam, jak kiedyś próbowałam mu powiedzieć, że czuję się niewidzialna. — Przesadzasz, Magda. Masz wszystko: dom, dzieci, ja zarabiam na życie. Czego ci brakuje? — odpowiedział z uśmiechem, który miał mnie uspokoić, a tylko jeszcze bardziej bolał.
Z czasem przestałam mówić o swoich potrzebach. Zamiast tego zaczęłam coraz częściej płakać po nocach. Wstawałam rano z opuchniętymi oczami i udawałam przed dziećmi, że wszystko jest w porządku. Zosia raz zapytała: — Mamo, dlaczego jesteś smutna? — Odpowiedziałam jej wtedy: — To tylko zmęczenie, kochanie.
Wszystko zmieniło się pewnego wieczoru, kiedy wróciłam z zebrania w szkole Michała. Byłam wykończona po całym dniu biegania między sklepem a domem, a potem jeszcze musiałam wysłuchać narzekań wychowawczyni na temat syna. Wchodząc do mieszkania, zobaczyłam Pawła śpiącego na kanapie z pilotem w ręku. W kuchni piętrzyły się brudne naczynia, a dzieci jadły kolację złożoną z płatków na mleku.
— Paweł! — krzyknęłam przez łzy. — Czy ty naprawdę nie widzisz, co się tu dzieje? Czy ja jestem tylko sprzątaczką i kucharką w tym domu?!
Otworzył oczy zdezorientowany i spojrzał na mnie jak na wariatkę. — O co ci chodzi? Przecież wszystko jest dobrze.
Wtedy coś we mnie pękło. Zaczęłam krzyczeć, wyliczać mu wszystko: ile razy zapomniał o rocznicy ślubu, ile razy nie pomógł przy dzieciach, ile razy czułam się samotna nawet wtedy, gdy siedział obok mnie na kanapie.
— Nie chcę tak żyć! — wybuchłam na koniec. — Chcę być kimś więcej niż tylko twoją służącą!
Przez chwilę w domu panowała cisza tak gęsta, że słyszałam własny oddech. Dzieci schowały się do swoich pokoi. Paweł patrzył na mnie z niedowierzaniem.
— Magda… ja nie wiedziałem… Myślałem, że jesteś szczęśliwa… — powiedział cicho.
— Bo nigdy nie pytałeś! — odpowiedziałam równie cicho.
Tamtej nocy nie spałam. Leżałam w łóżku i myślałam o swoim życiu. O tym, jak bardzo się zmieniłam przez te lata. Kiedyś byłam pełna marzeń i energii. Teraz czułam się wypalona i pusta.
Następnego dnia Paweł próbował rozmawiać. — Może powinniśmy pojechać gdzieś razem? Odpocząć? — zaproponował niepewnie.
— To nie rozwiąże problemu — odpowiedziałam szczerze. — Potrzebuję partnerstwa na co dzień, a nie tylko od święta.
Zaczęliśmy chodzić na terapię dla par. Nie było łatwo. Paweł długo nie rozumiał moich uczuć. Wychowany w tradycyjnej rodzinie uważał, że skoro zarabia pieniądze, to jego rola jest spełniona.
Na jednej z sesji terapeutka zapytała mnie: — Magdo, czego najbardziej ci brakuje?
Odpowiedziałam bez wahania: — Szacunku i docenienia. Chcę być widziana jako człowiek, nie tylko jako funkcja.
Paweł milczał długo po tych słowach. Widziałam jednak w jego oczach cień zrozumienia.
Zaczęliśmy dzielić obowiązki domowe. Nie było to łatwe ani dla niego, ani dla mnie. Dzieci też musiały nauczyć się pomagać. Czasem kłóciliśmy się o drobiazgi: kto wyniesie śmieci, kto zrobi zakupy. Ale po raz pierwszy od lat poczułam ulgę.
Zaczęłam też dbać o siebie. Zapisałam się na jogę, spotykałam się z koleżankami na kawie. Na początku miałam wyrzuty sumienia — czy mogę pozwolić sobie na czas tylko dla siebie? Ale potem zrozumiałam: jeśli ja nie zadbam o siebie, nikt tego za mnie nie zrobi.
Dziś nasza rodzina wygląda inaczej niż kiedyś. Nadal zdarzają się trudne dni i kłótnie o drobiazgi. Ale wiem już jedno: nie jestem tylko służącą we własnym domu.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy to już szczęście? Czy może dopiero początek drogi do niego? A wy — czy kiedykolwiek czuliście się niewidzialni dla swoich bliskich?