Prawda, której nikt nie chciał słyszeć: Moja walka po odejściu Damiana
– To twoja wina, Aniu! – krzyknęła pani Jadwiga, stojąc w progu naszego mieszkania, z oczami pełnymi gniewu i pogardy. – Gdybyś była lepszą żoną, Damian nigdy by nie odszedł!
Zamarłam, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. W kuchni, za cienką ścianą, nasza córka Zosia układała puzzle, nieświadoma, że jej świat właśnie się rozpada. W głowie miałam tylko jedno pytanie: jak to możliwe, że wszyscy uwierzyli w tę bajkę o Damianie – idealnym mężu i ojcu?
Damian odszedł nagle. Bez słowa wyjaśnienia, bez pożegnania. Zostawił mi tylko krótką wiadomość na stole: „Przepraszam, nie mogę już tak żyć.” Przez pierwsze dni nie mogłam oddychać. Chodziłam po mieszkaniu jak cień, próbując zrozumieć, co zrobiłam źle. Ale im dłużej myślałam, tym bardziej czułam, że to nie ja powinnam się tłumaczyć.
Wszyscy wokół – sąsiedzi, znajomi, nawet moja własna matka – powtarzali słowa pani Jadwigi. „Damian zawsze taki dobry, taki spokojny… A ty? Zawsze miałaś swoje zdanie, zawsze chciałaś więcej.”
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz poczułam, że coś się zmienia. Damian wrócił późno z pracy, nie patrzył mi w oczy. – Wszystko w porządku? – zapytałam cicho. – Daj mi spokój – burknął i zamknął się w łazience. Potem było już tylko gorzej: coraz więcej milczenia, coraz mniej wspólnych chwil. Zosia pytała: – Mamo, dlaczego tata nie chce ze mną rysować? – Nie wiem, kochanie – odpowiadałam, choć serce mi pękało.
Kiedy odszedł, pani Jadwiga przyszła do nas niemal natychmiast. – Damian jest wykończony twoim wiecznym narzekaniem! – syczała. – On potrzebuje spokoju, a ty tylko go dręczysz! – Mamo, proszę cię… – próbowałam tłumaczyć, ale ona nie słuchała. – Zrobisz wszystko, żeby go zniszczyć! – krzyczała.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w złym śnie. Damian nie odbierał telefonów, nie przychodził do Zosi. Pani Jadwiga rozpowiadała wszystkim, że to ja go wygoniłam. W sklepie ludzie patrzyli na mnie z litością albo z pogardą. – Biedny Damian – słyszałam za plecami. – Taka żona to kara…
Prawda była zupełnie inna. Damian od dawna był nieobecny – nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie. Przestał się interesować naszym życiem, nie rozmawiał ze mną o niczym ważnym. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, zamykał się w sobie albo wychodził z domu. Czułam się coraz bardziej samotna.
Najgorsze były wieczory. Siadałam przy stole i patrzyłam na puste miejsce po nim. Zosia pytała: – Mamo, kiedy tata wróci? – Nie wiem, kochanie – odpowiadałam, choć łzy cisnęły mi się do oczu.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka, Kasia. – Ania, musisz się trzymać. Wiem, że to nie twoja wina. Widziałam, jak Damian traktował cię przez ostatnie miesiące. Nie daj się tej całej Jadwidze! – Dziękuję, Kasiu – wyszeptałam. – Ale czuję się taka bezsilna…
Zaczęłam chodzić do psychologa. Potrzebowałam pomocy, żeby nie zwariować. – Musi pani zadbać o siebie – mówiła pani Marta, terapeutka. – Nie może pani brać na siebie winy za decyzje dorosłego człowieka. – Ale wszyscy mnie obwiniają… – płakałam. – To nie wszyscy żyją w pani skórze – odpowiedziała spokojnie.
Z czasem zaczęłam dostrzegać, jak bardzo byłam manipulowana – nie tylko przez Damiana, ale i przez jego matkę. Pani Jadwiga dzwoniła do mnie codziennie, groziła sądem o opiekę nad Zosią, straszyła, że odbierze mi mieszkanie. – Nie masz prawa tu mieszkać! – wrzeszczała przez telefon. – To mieszkanie Damiana!
Wtedy po raz pierwszy poczułam w sobie gniew. – To ja tu sprzątam, gotuję, wychowuję Zosię! – krzyknęłam do słuchawki. – Damian nawet nie zapytał, czy mała czegoś potrzebuje! – Ty zawsze tylko o sobie! – odpowiedziała i rozłączyła się.
Zaczęłam walczyć. Poszłam do prawnika, dowiedziałam się o swoich prawach. Przestałam odbierać telefony od pani Jadwigi. Skupiłam się na Zosi i na sobie. Każdego dnia powtarzałam sobie: „Nie jestem winna temu, że Damian uciekł.”
Po kilku miesiącach Damian pojawił się niespodziewanie pod drzwiami. – Chcę zobaczyć Zosię – powiedział chłodno. – Dobrze – odpowiedziałam równie chłodno. Zosia rzuciła mu się na szyję, a ja patrzyłam na nich z mieszanką ulgi i żalu.
– Dlaczego odszedłeś? – zapytałam cicho, kiedy Zosia poszła do swojego pokoju. – Nie mogłem już wytrzymać… wszystkiego. Twoich oczekiwań, presji…
– A moje oczekiwania to co? Żebyś był obecny? Żebyś rozmawiał ze mną i z własnym dzieckiem? – głos mi drżał.
– Nie rozumiesz…
– To ty nie rozumiesz! – przerwałam mu. – Nie chodziło o mnie. Chodziło o ciebie i twoją ucieczkę przed odpowiedzialnością!
Damian spuścił wzrok i wyszedł bez słowa.
Dziś wiem jedno: nie jestem winna temu, że ktoś nie potrafił dorosnąć do roli męża i ojca. Wiem też, że prawda bywa niewygodna i że ludzie wolą wierzyć w bajki niż spojrzeć w oczy rzeczywistości.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet musi przejść przez piekło kłamstw i oskarżeń, zanim ktoś wreszcie wysłucha ich prawdy? Czy naprawdę tak trudno uwierzyć, że za zamkniętymi drzwiami dzieją się rzeczy, których nie widać na rodzinnych zdjęciach?