Samochód, który rozdzielił rodzinę: Moja walka o szacunek i miejsce w rodzinie męża

— Nie dotykaj tego samochodu, Marto. To nie jest dla ciebie — powiedziała Barbara, patrząc na mnie z góry, jakby jej wzrok mógł mnie spalić na popiół. Stałam wtedy w kuchni, z rękami mokrymi od mycia naczyń, a ona stała w progu, z kluczami do nowiutkiego volkswagena w dłoni. Mój mąż, Tomek, siedział przy stole i udawał, że nie słyszy. W tym jednym zdaniu zawarła wszystko, co czułam od początku naszego małżeństwa: niechęć, dystans, nieufność.

Wiedziałam, że Barbara nigdy mnie nie zaakceptowała. Od dnia naszego ślubu dawała mi do zrozumienia, że jestem tylko dodatkiem do jej syna. Ale samochód? To był prezent na trzydzieste urodziny Tomka. Nowy, pachnący jeszcze fabryką. Wszyscy byliśmy wtedy na obiedzie u Barbary — ona, jej mąż Andrzej, Tomek i ja. Kiedy wręczyła mu kluczyki, wszyscy bili brawo. Ja też się uśmiechałam, choć już wtedy czułam ukłucie w sercu.

— To dla ciebie, synku. Zasłużyłeś — powiedziała z dumą.

Tomek spojrzał na mnie z uśmiechem. — Super! Martuś, będziemy mogli jeździć razem na Mazury!

Ale Barbara natychmiast zgasiła jego entuzjazm:

— Tylko ty możesz prowadzić ten samochód. Marta nie ma doświadczenia. Nie chcę ryzykować.

Zamarłam. Wszyscy spojrzeli na mnie z zakłopotaniem. Andrzej chrząknął nerwowo. Tomek próbował się zaśmiać:

— Mamo, daj spokój…

Ale ona już wiedziała swoje.

Od tego dnia samochód stał się kością niezgody. Stał pod naszym blokiem jak wyrzut sumienia. Tomek jeździł nim do pracy, czasem zabierał mnie na zakupy, ale nigdy nie pozwolił mi usiąść za kierownicą.

— Wiesz, jak mama się denerwuje… — tłumaczył się wieczorami.

— Ale to twój samochód! — krzyczałam czasem przez łzy.

— Nie chcę robić jej przykrości…

Czułam się jak intruz we własnym życiu. Każda wizyta u Barbary była dla mnie próbą sił. Zawsze znajdowała sposób, by mi dogryźć: a to krytykowała mój obiad („U nas w domu nigdy nie było tak mdłych zup”), a to wytykała mi bałagan („Gdybyś częściej sprzątała…”), a czasem po prostu ignorowała moje istnienie.

Najgorsze były święta. Wszyscy zbierali się przy stole, a ja czułam się jak obca. Barbara rozdawała prezenty wnukom swojej córki Magdy, a mnie wręczała zawsze coś praktycznego: ścierki kuchenne albo płyn do naczyń. Tomek próbował łagodzić sytuację żartami, ale widziałam w jego oczach zmęczenie.

Pewnego dnia nie wytrzymałam.

— Tomek, musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.

Siedzieliśmy w salonie. Dzieci spały w swoich pokojach.

— Nie mogę tak dłużej żyć. Twoja mama traktuje mnie jak powietrze. Ten samochód to tylko symbol wszystkiego, co jest między nami nie tak.

Tomek spuścił głowę.

— Wiem… Ale ona zawsze była taka. Z Magdą też walczyła o wszystko…

— Ale Magda mieszka daleko! My jesteśmy tuż obok i codziennie muszę znosić jej uwagi!

Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam łzy w jego oczach.

— Przepraszam cię… Nie umiem się jej postawić.

Wiedziałam, że muszę coś zmienić. Następnego dnia zadzwoniłam do Barbary i poprosiłam o spotkanie.

— Chciałabym porozmawiać — powiedziałam drżącym głosem.

Spotkałyśmy się w jej mieszkaniu. Siedziała naprzeciwko mnie z filiżanką kawy i patrzyła wyczekująco.

— Pani Barbaro… — zaczęłam oficjalnie, bo nigdy nie pozwoliła mi mówić do siebie „mamo”. — Chciałabym wiedzieć, dlaczego mnie pani nie lubi.

Zaskoczyłam ją. Przez chwilę milczała.

— Nie chodzi o to, że cię nie lubię… Po prostu… Tomek był zawsze moim oczkiem w głowie. Boję się go stracić.

— Ale przecież go pani nie straci! On jest dorosły! Ma rodzinę!

Barbara spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

— Ty jesteś teraz najważniejsza… A ja czuję się niepotrzebna.

Zrozumiałam wtedy coś ważnego: jej walka o samochód była walką o syna. O miejsce w jego życiu.

Wróciłam do domu i opowiedziałam Tomkowi o naszej rozmowie.

— Może powinniśmy częściej ją odwiedzać? — zaproponowałam.

Zgodził się bez słowa.

Z czasem relacje zaczęły się poprawiać. Barbara powoli zaczęła mnie akceptować. Po roku sama wręczyła mi kluczyki do samochodu.

— Spróbuj pojechać — powiedziała cicho.

Wsiadłam za kierownicę z drżącymi rękami. Tomek siedział obok i śmiał się ze mnie:

— No widzisz? Jednak potrafisz!

Dziś wiem, że ten samochód był tylko pretekstem do walki o miejsce w rodzinie. Ale czy naprawdę musimy walczyć o miłość naszych bliskich? Czy nie wystarczy po prostu rozmawiać?

Czasem patrzę na Barbary zdjęcie i myślę: ile rodzinnych konfliktów można by uniknąć, gdybyśmy mieli odwagę mówić o swoich lękach? Co wy byście zrobili na moim miejscu?