Syn chce się do nas wprowadzić z rodziną. Czy naprawdę nie mamy nic do powiedzenia?
— Mamo, nie mamy wyjścia. Musimy się do was wprowadzić — głos Pawła brzmiał twardo, jakby już wszystko zostało postanowione. Stał w progu kuchni, a za nim jego żona Ania nerwowo ściskała ręce. Ich dzieci, Zuzia i Staś, biegały po korytarzu, nieświadome napięcia.
Zamarłam z filiżanką herbaty w dłoni. Spojrzałam na męża, który tylko wzruszył ramionami i spuścił wzrok. Wiedziałam, że od kilku miesięcy Paweł i Ania mają problemy finansowe — kredyt na mieszkanie, utrata pracy Ani, coraz wyższe rachunki. Ale nigdy nie sądziłam, że staną przed nami z taką propozycją. A raczej — z żądaniem.
— Paweł, ale… — zaczęłam ostrożnie, ale przerwał mi bezceremonialnie:
— Mamo, nie mamy gdzie iść. Przecież to też mój dom. Kiedyś i tak odziedziczę połowę, więc chyba nie robimy nic złego?
Zrobiło mi się słabo. Przez całe życie starałam się być dobrą matką. Pomagałam im finansowo, kiedy tylko mogliśmy sobie na to pozwolić. Ale nasz dom to nasza oaza spokoju. Po latach ciężkiej pracy z mężem w końcu mogliśmy cieszyć się ciszą, własnym rytmem dnia. Teraz miałam to wszystko oddać bez słowa sprzeciwu?
— A co z nami? — zapytałam cicho. — My też mamy swoje potrzeby.
Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Mamo, nie bądź samolubna. Przecież dzieciom będzie tu lepiej niż w ciasnym wynajmowanym mieszkaniu.
Ania milczała, ale jej oczy błyszczały łzami. Wiedziałam, że dla niej to też nie jest łatwe. Ale czy ktoś w ogóle pyta mnie o zdanie?
Wieczorem usiedliśmy z mężem w salonie. On patrzył w telewizor, ale wiem, że nie widział niczego.
— Może rzeczywiście nie mamy wyjścia? — powiedział cicho. — Paweł to nasz syn.
— Ale my też jesteśmy ludźmi! — wybuchłam. — Nie chcę żyć w ciągłym hałasie, dzielić łazienki z czterema osobami! Chciałam trochę spokoju na stare lata!
Mąż tylko westchnął.
— On odziedziczy połowę domu. Nie możemy mu odmówić.
Przez kolejne dni chodziłam jak struta. Próbowałam rozmawiać z Pawłem, tłumaczyć mu, że dom jest mały, że nie ma miejsca na dwie rodziny. On jednak był nieugięty.
— Mamo, przecież to tylko na jakiś czas. Jak Ania znajdzie pracę, wynajmiemy coś większego.
Ale znałam życie. „Na jakiś czas” może oznaczać miesiące albo lata.
Zaczęły się przygotowania do przeprowadzki. Wyrzucałam swoje rzeczy z drugiego pokoju, żeby zrobić miejsce dla wnuków. Z bólem serca pakowałam książki do kartonów, chowałam pamiątki rodzinne do piwnicy.
Ania próbowała mi pomagać.
— Przepraszam, że tak wyszło… — powiedziała pewnego dnia cicho.
— To nie twoja wina — odpowiedziałam sztywno. — Po prostu… chciałabym mieć wybór.
Wiedziałam jednak, że ona też czuje się tu obco. Jej spojrzenie mówiło wszystko: wstydziła się tej sytuacji, ale była bezsilna wobec decyzji Pawła.
Kiedy nadszedł dzień przeprowadzki, dom wypełnił się hałasem i zamieszaniem. Dzieci biegały po pokojach, Paweł wnosił kartony i meble, Ania próbowała ogarnąć chaos.
Wieczorem siedzieliśmy wszyscy przy stole. Zuzia marudziła, że chce wracać do swojego pokoju, Staś płakał z przemęczenia. Paweł był rozdrażniony.
— Mamo, gdzie są nasze ręczniki? — zapytał zniecierpliwiony.
— W łazience, na półce — odpowiedziałam zmęczonym głosem.
Czułam się jak intruz we własnym domu. Każdy kąt był teraz zajęty przez ich rzeczy. Nawet kuchnia przestała być moim królestwem — Ania gotowała dla dzieci inne obiady niż dla nas.
Zaczęły się drobne konflikty: o pranie, o kolejkę do łazienki, o to, kto ma ciszej oglądać telewizję wieczorem. Mąż coraz częściej wychodził na długie spacery albo zaszywał się w garażu.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Pawła i Ani przez uchylone drzwi:
— Twoja mama patrzy na mnie jak na intruza…
— Daj spokój, ona zawsze była przewrażliwiona.
Zacisnęłam pięści ze złości i żalu. Czy naprawdę byłam taka okropna? Czy to źle, że chciałam mieć trochę prywatności?
Minęły tygodnie. Zmęczenie narastało. Zaczęłam mieć problemy ze snem, bolała mnie głowa od ciągłego hałasu i napięcia. Czułam się coraz bardziej niewidzialna.
Pewnego dnia zadzwoniła moja siostra Irena.
— Jak sobie radzisz? — zapytała troskliwie.
Rozpłakałam się do słuchawki.
— Czuję się jak służąca we własnym domu! Nikt mnie nie słucha! Wszystko jest podporządkowane dzieciom Pawła!
Irena westchnęła.
— Musisz postawić granice. To twój dom! Nie możesz pozwolić się zepchnąć na margines!
Ale jak? Przecież Paweł powtarzał: „To też mój dom”…
W końcu zebrałam się na odwagę i usiadłam z Pawłem do rozmowy.
— Synu… musimy ustalić zasady. Nie mogę żyć w takim chaosie. Potrzebuję trochę spokoju i prywatności.
Paweł spojrzał na mnie zaskoczony.
— Mamo… przecież to tylko na chwilę…
— Ale ta chwila trwa już miesiącami! — przerwałam mu drżącym głosem. — Proszę cię… szanujcie naszą przestrzeń.
Po tej rozmowie coś się zmieniło. Paweł zaczął bardziej uważać na swoje słowa i zachowanie dzieci. Ania częściej pytała mnie o zdanie przy domowych sprawach. Ale atmosfera nadal była napięta.
Czasem patrzę na męża i widzę w jego oczach ten sam smutek co u siebie: poczucie utraty kontroli nad własnym życiem.
Czy naprawdę musimy poświęcić wszystko dla dzieci? Czy rodzice mają prawo do własnej przestrzeni i spokoju? A może to ja jestem egoistką?
Czasem zastanawiam się: czy ktoś jeszcze czuje się tak jak ja? Czy naprawdę musimy oddać całe swoje życie dzieciom tylko dlatego, że „im się należy”? Co wy byście zrobili na moim miejscu?