Teść, który pożera nasz dom: Czy rodzina ma swoje granice?

— Znowu? — wyszeptałam do siebie, słysząc trzask klucza w zamku. Była sobota, godzina ósma rano. Ledwo zdążyłam wypić łyk kawy, a już wiedziałam, że zaraz usłyszę znajome kroki i ten charakterystyczny kaszel. Teść. Znowu przyszedł bez zapowiedzi.

— Dzień dobry, Kasiu! — zawołał wesoło, jakby był tu codziennym gościem, a nie nieproszonym intruzem. — Co tam dobrego na śniadanie?

Spojrzałam na niego z wymuszonym uśmiechem. — Dzień dobry, panie Zbyszku. Właściwie to jeszcze nic nie przygotowałam…

— To świetnie! — przerwał mi, już zaglądając do lodówki. — Zrobię sobie jajecznicę, a może i dla was? — nawet nie czekał na odpowiedź. W ciągu kilku minut cała kuchnia była w chaosie, a ja czułam się jak gość we własnym domu.

Mój mąż, Tomek, udawał, że nie widzi problemu. — Tata po prostu lubi tu być — powtarzał za każdym razem, gdy próbowałam poruszyć temat. — Samotny jest od śmierci mamy…

Ale ja czułam się coraz bardziej osaczona. Każda wizyta teścia to nie tylko pustoszenie lodówki, ale i naruszanie naszej prywatności. Potrafił przyjść trzy razy w tygodniu, czasem nawet codziennie. Zjadał wszystko: wędliny na kanapki dzieci do szkoły, ostatni kawałek sernika, który piekłam na niedzielę. Nawet mleko do kawy znikało w tajemniczy sposób.

Pewnego dnia, gdy wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle, zastałam go przy stole z naszym synem, Kubą. Obaj zajadali się moją ulubioną zupą pomidorową.

— Kasiu, zrobiłem obiad! — zawołał teść z dumą. — Kuba mi pomagał.

— Ale to miało być na jutro… — wymamrotałam bezsilnie.

— Oj tam, jutro coś się wymyśli! — machnął ręką.

Wieczorem wybuchłam.

— Tomek, ja tak dłużej nie mogę! On traktuje nasz dom jak stołówkę! Nie mam już siły gotować na okrągło i patrzeć, jak wszystko znika!

Tomek spuścił wzrok.

— Wiem… Ale co mam zrobić? To mój ojciec.

— A ja jestem twoją żoną! — krzyknęłam przez łzy. — Czy moje zdanie się nie liczy?

Cisza. Tylko zegar tykał na ścianie.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z teściem sama. Zaprosiłam go na kawę.

— Panie Zbyszku… Chciałam o czymś porozmawiać.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

— Oczywiście, Kasiu. Co się stało?

Zebrałam się na odwagę.

— Wie pan… Czasem czuję się trochę przytłoczona tymi częstymi wizytami. I… jedzeniem wszystkiego, co mamy w domu. Dzieci zostają bez śniadania do szkoły…

Zbigniew spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

— Myślałem, że się cieszycie, że przychodzę… Po śmierci Haliny tak mi ciężko być samemu…

Poczułam wyrzuty sumienia. Ale musiałam być stanowcza.

— Rozumiem pana sytuację i bardzo nam pan bliski… Ale musimy mieć trochę przestrzeni dla siebie. Może ustalimy jakieś dni na wspólne obiady?

Teść milczał przez chwilę, potem tylko skinął głową i wyszedł bez słowa.

Wieczorem Tomek wrócił do domu wściekły.

— Co ty mu powiedziałaś?! Tata był załamany! Powiedział, że już nie jest tu mile widziany!

— Próbowałam tylko ustalić granice! — broniłam się. — On nas po prostu zjada! Dosłownie i w przenośni!

Przez kolejne dni panowała napięta atmosfera. Teść przestał przychodzić. Tomek był obrażony. Dzieci pytały, dlaczego dziadek ich unika.

Czułam się winna i samotna we własnym domu. Czy naprawdę zrobiłam coś złego? Czy rodzina powinna mieć swoje granice?

Po tygodniu zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam teścia z siatką pełną zakupów.

— Przepraszam, Kasiu… Chciałem tylko pomóc. Może razem ugotujemy obiad?

Uśmiechnęłam się przez łzy.

Może rodzina to nie tylko wspólne posiłki, ale też wspólne ustalanie zasad? Czy można kochać i jednocześnie bronić własnych granic? Co wy byście zrobili na moim miejscu?