Teściowa wprowadziła się do nas i przejęła kontrolę. Czy można uratować rodzinę, gdy granice są łamane?

— Nie tak się umawialiśmy, Aniu! — głos teściowej rozbrzmiewał echem w kuchni, gdy znowu przestawiała moje ulubione kubki na najwyższą półkę. — W tym domu musi być porządek, a nie chaos!

Stałam w progu, ściskając w dłoni ściereczkę i próbując powstrzymać łzy. To był trzeci tydzień odkąd pani Halina, moja teściowa, wprowadziła się do nas razem z dwunastoletnim synem, Pawłem. Po rozwodzie została bez dachu nad głową — zlitowaliśmy się z Marcinem, moim mężem. Miałam nadzieję, że to będzie tylko chwilowe. Naiwnie wierzyłam, że wspólne mieszkanie nie zmieni naszego życia w pole bitwy.

Ale już pierwszego dnia poczułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Halina od rana do wieczora komentowała wszystko: od tego, jak gotuję zupę, po sposób, w jaki składam pranie. — U nas w domu zawsze było inaczej — powtarzała z wyższością. — Marcin lubił, jak mu prasowałam koszule na ostro.

Marcin milczał. Widziałam, jak unika konfrontacji, chowając się za gazetą lub wychodząc do pracy wcześniej niż zwykle. — Daj jej czas — szeptał mi wieczorami. — Jest jej ciężko.

Ale ile czasu potrzeba, by przestać czuć się gościem we własnym domu?

Pewnego ranka weszłam do kuchni i zobaczyłam Halinę stojącą przy lodówce. Przeglądała moje listy zakupów, wykreślając produkty i dopisując swoje. — Nie będziemy jeść tych gotowych rzeczy — oznajmiła stanowczo. — Sama ugotuję obiad.

— Ale ja już zaplanowałam… — zaczęłam nieśmiało.

— Aniu, ja wiem lepiej — przerwała mi ostro. — Ty jesteś młoda, jeszcze się nauczysz.

Wtedy poczułam pierwszy raz prawdziwą złość. To był mój dom! Moje życie! Ale nie umiałam postawić granicy. Bałam się awantury, bałam się zranić Marcina.

Z czasem było tylko gorzej. Halina zaczęła zapraszać do nas swoje koleżanki bez pytania mnie o zgodę. W salonie rozstawiała swoje bibeloty, a moje zdjęcia rodzinne lądowały w szufladzie. Paweł biegał po całym mieszkaniu, zostawiając bałagan wszędzie tam, gdzie się pojawił.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Haliny z Marcinem:

— Synku, nie pozwól sobą rządzić. Widzisz, jak Ania wszystko robi po swojemu? Ty też masz prawo do głosu!

Marcin tylko westchnął i wyszedł na balkon zapalić papierosa.

Czułam się coraz bardziej samotna. Moja córka Zosia zaczęła zamykać się w swoim pokoju. — Mamo, kiedy ona wyjdzie? — pytała szeptem. — Nie lubię, jak na mnie krzyczy.

W końcu zebrałam się na odwagę. Usiadłam z Marcinem przy stole i powiedziałam:

— Musimy coś zrobić. Nie mogę tak żyć. To już nie jest nasz dom.

Marcin spuścił wzrok.

— To moja mama… Nie mogę jej wyrzucić na bruk.

— Ale nie możesz też pozwolić jej rządzić naszym życiem! — podniosłam głos pierwszy raz od miesięcy.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Haliną. Serce waliło mi jak młot. Weszłam do kuchni i powiedziałam:

— Pani Halino, musimy ustalić zasady. To jest mój dom i chcę mieć wpływ na to, co się tutaj dzieje.

Spojrzała na mnie z pogardą.

— Oho! Wreszcie pokazałaś pazurki! Ale pamiętaj, Aniu: ja tu jestem matką Marcina i zawsze będę miała coś do powiedzenia!

Nie wytrzymałam. Wybiegłam z domu i długo chodziłam po parku, płacząc z bezsilności.

Wieczorem Marcin próbował mnie pocieszyć:

— Może przesadzasz? Mama jest trudna, ale przecież pomaga nam w domu…

— Pomaga? — przerwałam mu gorzko. — Ona przejęła wszystko! Nawet Zosia boi się wracać ze szkoły!

Czułam się zdradzona przez własnego męża. Przez kolejne dni atmosfera była coraz gęstsza. Halina zaczęła otwarcie mnie krytykować przy dzieciach:

— Zobaczcie dzieci, jak wasza mama nie potrafi nawet ugotować porządnego obiadu!

Zosia płakała wieczorami pod kołdrą. Paweł śmiał się ze mnie razem z babcią.

W końcu przyszedł dzień przesilenia. Znalazłam Zosię skuloną pod biurkiem.

— Mamo, ja już nie chcę tu mieszkać… — wyszeptała przez łzy.

To był moment przełomowy. Zadzwoniłam do siostry i poprosiłam ją o nocleg dla mnie i Zosi. Spakowałyśmy walizki i wyszłyśmy bez słowa.

Marcin dzwonił całą noc. Przyszedł rano pod drzwi siostry:

— Aniu, wróć… Proszę cię…

Spojrzałam mu prosto w oczy:

— Albo ona wyjdzie z naszego domu, albo my już nigdy tam nie wrócimy.

Po tygodniu Halina znalazła pokój u koleżanki. Wróciłyśmy do domu z Zosią. Marcin obiecał mi wtedy:

— Już nigdy nie pozwolę nikomu przekroczyć naszych granic.

Ale czy można naprawić to wszystko? Czy da się odbudować zaufanie po tylu ranach?

Czasem patrzę na Marcina i pytam siebie: czy naprawdę można kochać kogoś, kto pozwolił ci tak cierpieć? A wy… czy kiedykolwiek musieliście wybierać między rodziną a własnym spokojem?