Wybrałam siebie, a ty wybrałeś cudze skarpety. Historia o tym, jak jedno zdanie potrafi rozbić życie na kawałki

Wszystko zaczęło się w sobotni wieczór, kiedy na weselu mojej kuzynki, wśród śmiechu i braw, złapałam bukiet. Nie chciałam go łapać – naprawdę! Stałam z boku, rozmawiając z ciotką o tym, jak bardzo nie lubię takich zabaw. Ale bukiet poleciał prosto na mnie, jakby los chciał mi coś powiedzieć. Wszyscy zaczęli klaskać, a mój chłopak, Michał, teatralnie przewrócił oczami. Widziałam ten gest już setki razy – niby żartobliwy, ale zawsze podszyty czymś ostrym.

Chwilę później, kiedy szukałam łazienki, usłyszałam jego głos za uchylonymi drzwiami. Nie podsłuchiwałam celowo – po prostu stanęłam jak wryta, słysząc swoje imię.

– No to masz przechlapane, Michał! – śmiał się jego kolega z pracy. – Złapała bukiet! Teraz już nie uciekniesz!

– Daj spokój – odpowiedział Michał. – Ola to nie jest dziewczyna na żonę. Fajnie się mieszka, gotuje dobrze, ale ślubu? Nie zamierzam się żenić przez najbliższe pięć lat. Po co mi to? Jeszcze bym musiał prać jej rajstopy i znosić fochy.

– Uważaj, bo cię ktoś sprzątnie sprzed nosa – zaśmiał się kolega. – Takie dziewczyny długo nie czekają.

– Niech sprzątnie – rzucił Michał. – Ja i tak mam wygodnie. Zawsze coś do jedzenia w lodówce, skarpetki wyprane. Po co zmieniać?

Stałam tam, z bukietem w dłoni i sercem ściśniętym jak pięść. Chciałam wejść i zrobić awanturę, ale… nie mogłam. To był dzień mojej kuzynki. Wróciłam do sali, oddałam bukiet pierwszej lepszej dziewczynie i wyszłam na zewnątrz. Zadzwoniłam po taksówkę.

W mieszkaniu panowała cisza. Nasze wspólne życie wyglądało dobrze tylko na Instagramie: zdjęcia z wyjazdów, wspólne gotowanie, śmieszne selfie. Ale prawda była taka, że wszystko było na mojej głowie. Michał nie potrafił nawet wstawić prania bez mojego przypomnienia. Kiedy próbowałam rozmawiać o przyszłości, zawsze zbywał mnie żartem albo zmieniał temat.

Tamtej nocy spakowałam walizkę. Większość rzeczy miałam u rodziców – nigdy nie czułam się u niego jak u siebie. W kuchni zostawiłam kartkę: „Wybrałam siebie”.

Przez kilka dni nie odbierałam telefonu od nikogo. Mama przyjechała do mnie do pracy.

– Ola, co się stało? Michał dzwonił do nas całą noc! – była przerażona.

– Mamo, ja już nie chcę być czyjąś służącą. Chcę być sobą.

Mama spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła.

– Wiesz… ja też kiedyś chciałam być sobą. Ale wtedy nie było to takie proste.

Zostawiła mi obiad i wyszła bez słowa.

Kilka dni później zadzwoniła do mnie siostra Michała – Aneta.

– Ola, Michał chodzi jak struty. Może byście pogadali? On nie jest zły człowiek…

– Może nie jest zły – odpowiedziałam – ale nie jestem już jego pralką ani kucharką.

– Ale przecież on cię kocha!

– Kocha wygodę, nie mnie.

Rozłączyłam się i po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę.

W pracy szło mi coraz lepiej. Szefowa zaproponowała mi awans i przeniesienie do Warszawy. Byłam przerażona – nigdy nie mieszkałam sama w dużym mieście. Ale coś we mnie pękło: jeśli teraz nie spróbuję, już nigdy nie będę miała odwagi.

W międzyczasie okazało się… że jestem w ciąży. Test pokazał dwie kreski dokładnie tydzień po rozstaniu z Michałem. Usiadłam na podłodze w łazience i płakałam przez godzinę.

Nie wiedziałam co robić. Zadzwoniłam do przyjaciółki:

– Kasia… ja jestem w ciąży.

– Ola… co ty teraz zrobisz?

– Nie wiem.

Przez kilka dni chodziłam jak zombie. Mama zauważyła, że coś jest nie tak.

– Oluś… jesteś blada jak ściana. Co się dzieje?

Nie wytrzymałam i powiedziałam jej wszystko. Mama usiadła obok mnie na kanapie i objęła mnie ramieniem.

– To twoje życie. Zrobisz tak, jak czujesz.

Michał dowiedział się od swojej siostry. Przyszedł pod mój blok wieczorem i zadzwonił domofonem:

– Ola! Musimy pogadać!

Zeszłam na dół tylko dlatego, że bałam się awantury pod oknem.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś?!

– Bo to moje ciało i moje życie! Ty nawet nie chciałeś ze mną być naprawdę!

– Ale dziecko…

– Nie jesteś gotowy być ojcem! Nawet nie jesteś gotowy być partnerem!

Patrzył na mnie długo, a potem odwrócił się bez słowa.

Decyzja była najtrudniejsza w moim życiu. Wybrałam siebie – karierę, niezależność, samotność zamiast życia w cieniu czyichś oczekiwań i cudzych skarpetek porozrzucanych po mieszkaniu.

Po kilku miesiącach przeprowadziłam się do Warszawy. Nowe miasto przyjęło mnie chłodno – wynajmowałam pokój z dwiema studentkami, które patrzyły na mnie jak na kosmitkę: trzydziestolatka bez faceta i bez dzieci? Coś musiało być ze mną nie tak.

W pracy byłam coraz lepsza – dostałam własny projekt i pierwszy raz poczułam dumę z siebie samej, a nie z tego, że ktoś mnie pochwalił za obiad czy wyprasowaną koszulę.

Mama dzwoniła codziennie:

– Oluś, jesteś szczęśliwa?

– Jeszcze nie wiem, mamo. Ale pierwszy raz od dawna czuję się wolna.

Czasem myślę o tym wszystkim nocami: czy gdybym została z Michałem, byłabym szczęśliwsza? Czy dziecko dałoby mi sens życia? Czy samotność jest ceną za wolność?

Ale potem patrzę na siebie w lustrze i widzę kobietę, która przestała być dodatkiem do czyjegoś życia.

Może wybrałam trudniej, ale wybrałam siebie.

A wy? Czy mieliście kiedyś odwagę wybrać siebie zamiast cudzych oczekiwań? Czy warto było?