Wynajęliśmy dom bratu męża: Jak rodzina prawie nas zniszczyła – historia, która boli do dziś

– Nie wierzę, że to się dzieje. – Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Głos mojego męża, Piotra, dobiegał z przedpokoju, gdzie rozmawiał przez telefon z bratem. Każde jego słowo było jak kolejne uderzenie młotka w moje serce.

– Michał, nie możesz tak po prostu przestać płacić! – Piotr podniósł głos, a ja poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. – To nie jest kwestia pieniędzy, chodzi o zasady! – dodał, ale w odpowiedzi usłyszał tylko trzask odkładanej słuchawki.

Wszystko zaczęło się półtora roku wcześniej. Mieliśmy niewielki dom na obrzeżach Krakowa, który odziedziczyliśmy po mojej teściowej. Nie chcieliśmy go sprzedawać, bo wiązało się z nim wiele wspomnień, a poza tym – kto wie, może kiedyś wrócimy? Wtedy właśnie Michał, młodszy brat Piotra, zadzwonił z prośbą, która wydawała się niewinna.

– Asia, Piotr, mam problem. Wyrzucają mnie z mieszkania, a nie mam gdzie się podziać. Mogę na jakiś czas zamieszkać w waszym domu? Oczywiście, będę płacił czynsz, jak za normalny wynajem – zapewniał Michał, a w jego głosie słychać było desperację.

Nie zastanawialiśmy się długo. Przecież rodzina to rodzina. Ustaliliśmy symboliczną kwotę, niższą niż rynkowa, i podpisaliśmy umowę. Przez pierwsze miesiące wszystko układało się dobrze. Michał był wdzięczny, dzwonił, pytał, czy czegoś nie trzeba naprawić, nawet zapraszał nas na grilla do ogrodu. Myślałam wtedy: „Jak dobrze, że mogliśmy mu pomóc.”

Ale potem zaczęły się opóźnienia w płatnościach. Najpierw tydzień, potem dwa, w końcu miesiąc. Michał tłumaczył się problemami w pracy, potem chorobą, potem czymś jeszcze. Piotr próbował być wyrozumiały, ale ja czułam coraz większy niepokój.

– Piotr, musimy z nim porozmawiać. To nie jest w porządku – mówiłam wieczorami, kiedy dzieci już spały. – Przecież to nasz dom, a my płacimy kredyt za mieszkanie w centrum.

– Daj mu jeszcze trochę czasu. To mój brat – odpowiadał Piotr, ale widziałam, że i jemu zaczyna brakować cierpliwości.

W końcu przyszedł dzień, kiedy Michał przestał odbierać telefony. Przestał płacić. Zaczęły przychodzić rachunki za prąd i wodę, których nie regulował. Sąsiedzi zaczęli szeptać, że w domu odbywają się głośne imprezy, a ogród zarósł chwastami. Czułam się upokorzona, kiedy spotykałam dawnych znajomych z osiedla.

Pewnego dnia pojechaliśmy tam bez zapowiedzi. Michał otworzył drzwi zaspany, w brudnej koszulce. W środku panował bałagan, śmieci walały się po podłodze, a w powietrzu unosił się zapach papierosów i alkoholu.

– Michał, co tu się dzieje? – zapytałam drżącym głosem.

– Nie przesadzaj, Asia. To tylko trochę bałaganu. Pracuję dużo, nie mam czasu sprzątać – odburknął.

– A czynsz? Rachunki? – Piotr próbował zachować spokój.

– Oddam wam wszystko, jak tylko dostanę wypłatę. Przestańcie się czepiać. Rodzina powinna sobie ufać – rzucił z irytacją.

Wróciliśmy do domu w milczeniu. Przez kolejne tygodnie atmosfera między mną a Piotrem była napięta. On czuł się rozdarty między mną a bratem. Ja czułam się zdradzona i bezsilna.

W końcu nie wytrzymałam. – Piotr, musisz postawić sprawę jasno. Albo Michał zacznie płacić i dbać o dom, albo musi się wyprowadzić. Nie możemy dłużej tego ciągnąć.

Piotr długo milczał. – Wiem. Ale jak mam to powiedzieć własnemu bratu?

– A jak ja mam patrzeć na to, jak nasza rodzina się rozpada? – odpowiedziałam ze łzami w oczach.

Zdecydowaliśmy się na rozmowę z Michałem. Pojechaliśmy razem, przygotowani na najgorsze. Michał przyjął nas z chłodnym uśmiechem.

– Przyszliście mnie wyrzucić? – zapytał z przekąsem.

– Michał, to nie tak. Ale musisz zacząć płacić i dbać o dom. Inaczej będziemy musieli rozwiązać umowę – powiedział Piotr, a jego głos drżał.

– Jasne. Rodzina, co? Tylko jak trzeba pomóc, to wszyscy się odwracają – rzucił Michał i zatrzasnął nam drzwi przed nosem.

Po tej rozmowie wszystko się zmieniło. Michał przestał się odzywać. W rodzinie zaczęły krążyć plotki, że jesteśmy chciwi, że wyrzuciliśmy go na bruk. Teściowa przestała do mnie dzwonić. Na święta nikt nie zaprosił nas do wspólnego stołu.

Dom odzyskaliśmy dopiero po kilku miesiącach i wielu groźbach sądowych. Zastałam go zniszczonego, z wybitymi szybami i dziurami w ścianach. Płakałam wtedy jak dziecko. Piotr był załamany. Nasze małżeństwo przeszło poważny kryzys. Przez długi czas nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać bez wyrzutów.

Dziś, po dwóch latach, relacje z rodziną są chłodne. Michał mieszka gdzieś na Śląsku, nie mamy kontaktu. Teściowa czasem przysyła kartki na święta, ale już nigdy nie zapytała, jak się czujemy. Została rana, która nie chce się zagoić.

Często wracam myślami do tamtych dni i pytam siebie: czy naprawdę warto ryzykować własny spokój dla rodziny? Czy lojalność wobec bliskich powinna mieć granice? Może czasem lepiej być egoistą, zanim pozwoli się rodzinie zniszczyć własne życie?