Zadzwoniłam do swatki mojego syna i teraz nie wiem, jak naprawić swój błąd – czy zniszczyłam mu życie?
– Mamo, co ty zrobiłaś?! – głos Pawła rozbrzmiewał w słuchawce z taką siłą, że aż musiałam odsunąć telefon od ucha. Stałam przy kuchennym oknie, patrząc na deszcz spływający po szybie. W sercu czułam ciężar, którego nie potrafiłam już dłużej udźwignąć.
Wszystko zaczęło się dwa dni temu. Paweł nie odbierał telefonu przez cały dzień. To do niego niepodobne – zawsze oddzwaniał, nawet jeśli był zajęty. Próbowałam się uspokoić, tłumacząc sobie, że pewnie ma dużo pracy w kancelarii albo spotkanie z klientem. Ale im dłużej milczał, tym bardziej narastał we mnie niepokój. W końcu, w akcie desperacji, zadzwoniłam do pani Haliny – swatki, która od kilku miesięcy próbowała znaleźć Pawłowi odpowiednią partnerkę.
– Dzień dobry, pani Halino – zaczęłam niepewnie. – Czy może wie pani coś o Pawle? Nie odbiera telefonu, a ja się martwię…
Pani Halina była uprzejma, ale wyczułam w jej głosie lekkie zniecierpliwienie. – Pani Zofio, proszę się nie martwić. Paweł miał dziś spotkanie z Martą. Może po prostu nie chce być przeszkadzany.
Zawstydzona podziękowałam i rozłączyłam się. Przez resztę dnia chodziłam jak struta, a kiedy wieczorem Paweł w końcu oddzwonił, wybuchła awantura.
– Jak mogłaś?! – krzyczał przez telefon. – To moje życie! Nie możesz wtrącać się na każdym kroku!
– Synku, ja tylko…
– Nie! Nie chcę słuchać tłumaczeń! Wiesz, co powiedziała mi Marta? Że twoja nadopiekuńczość ją przeraża! Że nie chce być częścią rodziny, w której matka kontroluje każdy krok dorosłego syna!
Poczułam się tak, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Przecież chciałam tylko dobrze…
Od śmierci męża Paweł był moim całym światem. Byliśmy sobie bardzo bliscy – może za bliscy? Zawsze martwiłam się o niego bardziej niż powinnam. Kiedy był dzieckiem, biegałam za nim z szalikiem i czapką nawet w maju. Gdy dorósł, próbowałam nie przesadzać, ale lęk o jego szczęście nigdy mnie nie opuszczał.
Po trzydziestce Paweł coraz częściej wracał do pustego mieszkania. Praca pochłaniała go bez reszty, a ja widziałam, jak bardzo brakuje mu kogoś bliskiego. Namawiałam go na randki, próbowałam podsuwać znajome dziewczyny z sąsiedztwa. W końcu zgodził się na pomoc swatki.
Pani Halina była skuteczna – już po kilku tygodniach Paweł poznał Martę. Cicha, spokojna dziewczyna z dobrego domu. Myślałam: „To jest to! Wreszcie będzie szczęśliwy”.
Ale teraz wszystko runęło przez jeden telefon.
Następnego dnia Paweł przyszedł do mnie osobiście. Wszedł bez pukania, rzucił klucze na stół i usiadł naprzeciwko mnie.
– Musimy porozmawiać – powiedział cicho.
Patrzyłam na niego i widziałam w oczach ból i rozczarowanie.
– Mamo… Ja cię kocham. Ale musisz mi pozwolić żyć własnym życiem. Marta jest wspaniała, ale boi się tej naszej… symbiozy. Chce mieć pewność, że potrafię być samodzielny.
Zacisnęłam dłonie na filiżance herbaty.
– Przepraszam, Pawełku… Ja naprawdę chciałam tylko wiedzieć, czy wszystko w porządku.
Westchnął ciężko.
– Wiem. Ale musisz mi zaufać. Jeśli coś będzie nie tak – sam ci powiem.
Przez chwilę milczeliśmy. Słychać było tylko tykanie zegara i szum deszczu za oknem.
– Co mam teraz zrobić? – zapytałam cicho.
Paweł spojrzał na mnie łagodniej.
– Daj mi trochę przestrzeni. I spróbuj porozmawiać z Martą. Może jeśli zobaczy, że potrafisz się wycofać…
Zgodziłam się bez słowa. Wieczorem zadzwoniłam do Marty.
– Cześć Marto, tu Zofia… Mama Pawła. Chciałam cię przeprosić za moje zachowanie. Wiem, że przesadziłam…
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Rozumiem pani troskę – odpowiedziała w końcu Marta. – Ale Paweł jest dorosły. Musi mieć szansę sam podejmować decyzje.
– Ma pani rację – przyznałam ze ściśniętym gardłem.
Rozmowa była krótka i chłodna. Po jej zakończeniu długo siedziałam w ciemności, rozmyślając o tym, gdzie popełniłam błąd.
Przez kolejne tygodnie starałam się trzymać z dala od spraw Pawła. Nie dzwoniłam codziennie, nie wypytywałam o Martę. Było mi ciężko – czułam się samotna i niepotrzebna. Czasem miałam ochotę złamać się i zadzwonić choćby po to, by usłyszeć jego głos.
W końcu Paweł sam przyszedł do mnie z Martą.
– Mamo – powiedział z uśmiechem – chcemy ci coś powiedzieć…
Spojrzałam na nich z nadzieją i lękiem jednocześnie.
– Postanowiliśmy spróbować razem… Ale pod jednym warunkiem: będziesz nas wspierać z dystansu.
Poczułam łzy napływające do oczu.
– Obiecuję… Naprawdę się postaram.
Marta uśmiechnęła się lekko i ścisnęła moją dłoń.
Dziś wiem, że czasem największą miłością jest pozwolić odejść – choćby tylko trochę. Czy potrafię nauczyć się żyć dla siebie? Czy każda matka musi kiedyś przejść tę trudną lekcję? Co wy byście zrobili na moim miejscu?