Zgubiony kontakt – historia o tym, jak łatwo zgubić siebie w rodzinnych konfliktach

— Mamo, odbierz wreszcie ten telefon! — krzyknęłam, rzucając kluczami o blat kuchenny. Głos mi drżał, a w oczach paliły się łzy. Stałam w ciasnej kuchni na warszawskim Mokotowie, patrząc na wyświetlacz smartfona, gdzie po raz kolejny widniało: „Połączenie nieodebrane – Mama”.

— Nie rozumiem, dlaczego ona nie może po prostu odebrać — mruknęłam do siebie. — Przecież to tylko zielony przycisk.

W tym momencie do kuchni weszła moja córka, Zuzia. Miała na sobie za duży sweter i słuchawki na uszach.

— Znowu babcia nie odbiera? — zapytała bez entuzjazmu.

— Znowu — westchnęłam. — I znowu będę musiała tam jechać.

Zuzia wzruszyła ramionami i wróciła do swojego pokoju. Dla niej to była codzienność. Dla mnie — coraz większy ciężar.

Wzięłam płaszcz i wybiegłam z mieszkania. Po drodze do mamy powtarzałam sobie w myślach: „Nie krzycz, nie płacz, bądź spokojna”. Ale kiedy tylko otworzyłam drzwi do jej mieszkania na Pradze, zobaczyłam ją siedzącą przy stole z gazetą i starym telefonem komórkowym.

— Mamo! — zawołałam ostrzej, niż zamierzałam. — Dlaczego nie odbierasz?!

Mama podniosła wzrok. Była drobna, siwe włosy miała spięte w kok. Jej twarz była zmęczona.

— Próbowałam — powiedziała cicho. — Ale ten telefon… on mnie nie słucha.

— To nie telefon cię nie słucha, tylko ty nie słuchasz mnie! — wybuchłam. — Ile razy mam ci pokazywać?

Mama spuściła głowę. Przez chwilę milczałyśmy. W końcu usiadłam naprzeciwko niej.

— Pokaż mi jeszcze raz — poprosiła szeptem.

Wzięłam jej telefon do ręki. Był stary, z dużymi przyciskami, ale ekran już ledwo świecił.

— Zielony przycisk to odebrać. Czerwony to odrzucić. Zielony jak trawa, czerwony jak ogień — tłumaczyłam powoli.

Mama patrzyła na mnie z takim skupieniem, jakby od tego zależało jej życie.

— A jeśli się pomylę? — zapytała drżącym głosem.

— To spróbujesz jeszcze raz — odpowiedziałam łagodniej.

Przez chwilę ćwiczyłyśmy. Dzwoniłam do niej z własnego telefonu, a ona próbowała odebrać. Raz się udało, raz nie. Za każdym razem jej ręce drżały coraz bardziej.

— Wiesz, kiedyś było łatwiej — powiedziała nagle mama. — Telefon był jeden na całą klatkę. Stał na korytarzu i wszyscy wiedzieli, kiedy dzwoni. Teraz wszystko jest takie szybkie… takie obce.

Poczułam ukłucie w sercu. Przypomniałam sobie dzieciństwo: zapach świeżo upieczonego chleba, ciepło jej ramion, gdy wracałam ze szkoły. Teraz siedziałyśmy naprzeciwko siebie jak dwie obce kobiety.

— Mamo… ja się po prostu martwię — powiedziałam cicho. — Boję się, że coś ci się stanie i nie będę mogła ci pomóc.

Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

— A ja boję się, że już nie umiem być twoją mamą… Że wszystko robię źle.

Wtedy zadzwonił domofon. To był mój brat, Paweł. Wpadł jak burza, z torbą zakupów i wiecznym uśmiechem na twarzy.

— Cześć dziewczyny! Co tu tak cicho? — rzucił beztrosko.

— Paweł, mama znowu nie odbiera telefonu — powiedziałam chłodno.

— Daj spokój, Anka! — machnął ręką. — Przecież żyje i ma się dobrze! Nie przesadzaj.

— Łatwo ci mówić! Ty wpadasz raz na tydzień z zakupami i myślisz, że wszystko załatwione!

Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem.

— A ty co? Kontrolujesz ją na każdym kroku? Może daj jej trochę spokoju!

Mama patrzyła na nas oboje bezradnie.

— Przestańcie! — krzyknęła nagle. — Nie chcę waszych kłótni! Chcę tylko… żebyście byli blisko.

Zapadła cisza. Paweł spuścił głowę. Ja poczułam się winna.

Po chwili Paweł podszedł do mamy i pocałował ją w czoło.

— Przepraszam, mamo. Po prostu się martwimy… każdy po swojemu.

Mama uśmiechnęła się smutno.

— Wiem. Ale czasem wasza troska jest cięższa niż samotność.

Po tych słowach wyszedł do kuchni rozpakować zakupy. Zostałyśmy same.

— Mamo… może powinnam mniej dzwonić? Może powinnam częściej przychodzić?

Mama spojrzała na mnie łagodnie.

— Chciałabym cię widzieć częściej… Ale wiem, że masz swoje życie. Pracę, dziecko… Ja już jestem tylko dodatkiem.

Zabolało mnie to bardziej niż wszystkie wcześniejsze kłótnie. Bo wiedziałam, że ma rację.

Następnego dnia postanowiłam zabrać mamę do siebie na weekend. Zuzia była zachwycona: „Babcia zrobi pierogi!”

Ale już pierwszego wieczoru pojawiły się problemy. Mama nie mogła znaleźć łazienki („U was wszystko takie nowoczesne!”), nie umiała obsłużyć ekspresu do kawy („Kiedyś wystarczyło zagotować wodę!”), a wieczorem zgubiła okulary i przez godzinę szukałyśmy ich razem z Zuzią pod kanapą.

W końcu usiadłyśmy we trzy przy stole z herbatą.

— Babciu, czemu ty się tak wszystkim stresujesz? — zapytała Zuzia szczerze.

Mama westchnęła ciężko.

— Boję się być ciężarem… Boję się, że już nie pasuję do waszego świata.

Zuzia spojrzała na mnie pytająco. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Następnego dnia rano zadzwonił Paweł:

— Anka, mama zostawiła u mnie lekarstwa! Musisz jej je przywieźć!

Wybuchłam:

— Czemu zawsze ja?!

Paweł odparł:

— Bo ty zawsze wszystko kontrolujesz! Ja mam swoje życie!

Rzuciłam słuchawką o stół. Mama patrzyła na mnie przerażona.

Wieczorem usiadłyśmy razem na balkonie. Mama patrzyła na zachód słońca nad blokami Mokotowa.

— Aniu… czy ty mnie jeszcze kochasz? — zapytała nagle cicho.

Łzy napłynęły mi do oczu.

— Mamo… kocham cię najbardziej na świecie. Tylko czasem nie wiem już jak…

Objęłyśmy się mocno i długo płakałyśmy razem. Wtedy zrozumiałam: zgubiłyśmy kontakt nie przez telefon czy technologię, ale przez strach przed byciem ciężarem i przez własne ambicje bycia „dobrą córką”.

Dziś dzwonię do mamy codziennie — ale nie po to, by ją kontrolować czy sprawdzać. Po prostu pytam: „Jak się dziś czujesz?”

Czasem odbiera od razu, czasem oddzwania później albo pisze SMS-a: „Wszystko dobrze”.

Ale najważniejsze jest to, że znów rozmawiamy naprawdę — nie tylko przez telefon.

Czy naprawdę tak trudno jest nauczyć się słuchać drugiego człowieka? Czy musimy czekać aż zgubimy kontakt na zawsze?