Zraniona przez testament teściowej: Czy rodzina naprawdę może się rozpaść przez pieniądze?

– „Nie rozumiem, dlaczego ona to zrobiła!” – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Siedziałam przy kuchennym stole, ściskając w dłoni kopertę, którą właśnie wręczył mi notariusz. Adam, mój mąż, patrzył na mnie bezradnie, jakby nie wiedział, czy powinien mnie przytulić, czy zostawić samą z tym bólem.

W tej kopercie była decyzja, która rozdarła moje serce. Moja teściowa, pani Zofia – kobieta, którą przez lata starałam się traktować jak własną matkę – w swoim testamencie pominęła mnie całkowicie. Wszystko zapisała Adamowi i jego siostrze, Magdzie. Ani słowa o mnie, nawet drobnego gestu wdzięczności za lata opieki, za wspólne święta, za to, że byłam przy niej w chorobie. Czułam się jak powietrze.

– „Może po prostu tak chciała…” – próbował tłumaczyć Adam, ale widziałam w jego oczach niepewność. Wiedział, jak bardzo się starałam. Wiedział, ile razy znosiłam jej kąśliwe uwagi o mojej pracy, o tym, że nie umiem gotować tak jak ona, o tym, że nie dałam jej wnuka.

Pamiętam pierwszy raz, gdy przekroczyłam próg jej mieszkania. Byłam wtedy młodą dziewczyną z małego miasta pod Lublinem. Adam przedstawił mnie jako swoją narzeczoną. Pani Zofia zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów i powiedziała: „Mam nadzieję, że umiesz gotować rosół na niedzielę.” Uśmiechnęłam się wtedy niepewnie, nie wiedząc jeszcze, że to dopiero początek.

Przez lata próbowałam zdobyć jej sympatię. Przynosiłam domowe ciasta na imieniny, pomagałam sprzątać po rodzinnych obiadach, odwiedzałam ją w szpitalu po operacji biodra. Kiedy Adam wyjeżdżał w delegacje, to ja robiłam jej zakupy i odbierałam recepty z przychodni. Nigdy nie usłyszałam „dziękuję”.

A teraz – po jej śmierci – zostało mi tylko to uczucie pustki i niesprawiedliwości.

– „To nie chodzi o pieniądze!” – powiedziałam Adamowi przez łzy. – „Chodzi o to, że ona nigdy mnie nie zaakceptowała. Nawet po śmierci pokazuje mi miejsce w szeregu.”

Adam milczał. Wiedziałam, że jest mu przykro, ale też czułam jego bezradność. Magda zadzwoniła tego samego dnia.

– „Słyszałam już o testamencie… Mam nadzieję, że nie będziesz robić scen? W końcu mama zawsze mówiła, że rodzina to rodzina…”

Zatkało mnie. Czy ja nie jestem rodziną? Przecież przez tyle lat byłam częścią ich życia! Czy naprawdę więzy krwi są ważniejsze niż wszystko inne?

Wieczorem siedziałam sama w salonie. Przeglądałam stare zdjęcia – z wakacji nad morzem, z Wigilii u teściowej, z urodzin Adama. Na każdym z nich uśmiecham się szeroko, choć pamiętam dobrze te drobne ukłucia żalu: „A może byś już pomyślała o dziecku?”, „Adam zawsze lubił schabowego po mojemu…”, „W twojej rodzinie też tak się robi?”.

Zadzwoniła mama.

– „Córeczko, nie przejmuj się tym testamentem. Najważniejsze, że masz Adama i siebie nawzajem. Pieniądze szczęścia nie dają.”

Ale to nie o pieniądze chodziło. Chciałam tylko poczuć się doceniona.

Przez kolejne dni unikałam rozmów z Magdą i Adamem na ten temat. Czułam się jak intruz we własnym domu. Adam próbował mnie pocieszać:

– „Może mama po prostu nie rozumiała… Może bała się, że jeśli coś ci zapisze, to Magda się obrazi?”

Ale ja wiedziałam swoje. Pani Zofia nigdy mnie nie zaakceptowała.

Pewnego dnia Magda przyszła do nas bez zapowiedzi.

– „Słuchajcie,” – zaczęła bez ogródek – „musimy podzielić mieszkanie mamy. Ja chcę kuchnię i salonowe meble. Ty możesz wziąć resztę.”

Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.

– „A co z rzeczami osobistymi mamy? Może powinniśmy je przekazać komuś potrzebującemu?”

Magda wzruszyła ramionami:

– „Rób co chcesz. Ja biorę to, co mi się należy.”

Adam spuścił wzrok.

Po tej rozmowie długo płakałam w łazience. Czułam się jak nikt – jakby całe moje życie przy tej rodzinie było jednym wielkim błędem.

Zaczęłam unikać wspólnych spotkań rodzinnych. W pracy byłam rozkojarzona, nie mogłam spać po nocach. Adam coraz częściej wychodził z domu bez słowa.

Pewnej nocy usiadł obok mnie na łóżku.

– „Kochanie… Nie wiem już, co robić. Widzę jak cierpisz. Ale przecież jesteśmy razem… To najważniejsze.”

Spojrzałam na niego przez łzy.

– „A jeśli ja już nie chcę być częścią tej rodziny? Jeśli czuję się tu obca?”

Adam milczał długo.

– „Może powinniśmy wyjechać na jakiś czas? Odpocząć od tego wszystkiego?”

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam tylko jedno pytanie: czy naprawdę można naprawić coś, co było popsute od początku?

Minęły tygodnie. Testament został wykonany. Magda zabrała swoje rzeczy i przestała się odzywać. Adam i ja zostaliśmy sami ze swoimi żalami i niedopowiedzeniami.

Czasem myślę: czy gdybym była inną synową – bardziej uległą, bardziej podobną do pani Zofii – wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy naprawdę więzy krwi są ważniejsze niż lata wspólnego życia?

Dziś patrzę na siebie w lustrze i pytam: czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę? A może czasem trzeba pozwolić sobie odejść i zacząć żyć dla siebie?

Co wy byście zrobili na moim miejscu? Czy można wybaczyć takie zranienie?