Babcia nie wierzy, że mogę być dobrą matką – historia walki o własne dziecko

Gdyby ktoś mi powiedział, że własna babcia stanie się moją największą przeciwniczką, wyśmiałabym go. Ale dziś, stojąc w kuchni jej mieszkania na osiedlu w Gdańsku, z pięściami zaciśniętymi tak mocno, że aż bieleją mi knykcie, słyszę jej głos – zimny jak lód:

– Zuzanna, ty naprawdę myślisz, że dasz sobie radę z Mają? Przecież nawet nie potrafisz ugotować porządnego rosołu.

Mam ochotę krzyczeć. Ale nie mogę. Bo Maja śpi w pokoju obok, a ja nie chcę, żeby się obudziła i zobaczyła swoją mamę roztrzęsioną i bezradną. Mam 31 lat i czuję się jak dziecko, które znowu musi zdawać egzamin z życia.

Babcia – Stefania – była dla mnie wszystkim po śmierci mamy. To ona nauczyła mnie czytać, to ona tuliła mnie po nocach, kiedy ojciec wracał pijany i robił awantury. Ale dziś… dziś jest moim sędzią. I nie wiem, czy kiedykolwiek mnie uniewinni.

Wszystko zaczęło się trzy lata temu. Miałam wtedy 28 lat i byłam świeżo po rozwodzie z Pawłem. On wybrał inną – młodszą, bez dziecka. Zostawił mnie z długami i maleńką Mają na rękach. Przez pół roku spałyśmy na materacu w wynajętej kawalerce na Zaspie. Pracowałam na dwie zmiany w piekarni i sprzątałam biura wieczorami. Byłam wrakiem człowieka.

Wtedy zadzwoniła babcia:

– Zuzia, przyjedź do mnie. Nie dam rady patrzeć, jak się męczysz.

Przyjechałam. I przez chwilę myślałam, że to będzie nasz nowy początek. Ale szybko okazało się, że babcia nie potrafi przestać być matką – nawet dla mnie.

– Dziecko powinno mieć stabilizację – powtarzała codziennie. – Ty jesteś roztrzepana. Najpierw zmieniasz pracę, potem faceta…

– Babciu, ja nie zmieniłam faceta! On mnie zostawił!

– Bo nie umiałaś go zatrzymać.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Ale milczałam. Bo wiedziałam, że bez niej nie dam rady.

Mijały miesiące. Maja rosła jak na drożdżach – coraz częściej mówiła do babci „mamo”. Za każdym razem czułam ukłucie zazdrości i wstydu. Próbowałam to zmienić – zabierałam ją na spacery nad morze, czytałam bajki do snu, piekłam razem z nią ciasteczka. Ale babcia zawsze była krok przede mną.

– Nie dawaj jej tyle cukru! – krzyczała przez drzwi kuchni.
– Znowu ją przeziębisz! Ubierz ją cieplej!
– Nie umiesz nawet zrobić jej warkocza!

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę przez drzwi:

– Babciu, a mama będzie ze mną mieszkać zawsze?
– Nie wiem, kochanie. Mama czasem znika na długo.

Poczułam się jak intruz we własnym życiu.

W końcu poznałam Michała – cichego informatyka z Wrzeszcza. Był pierwszym mężczyzną od lat, który patrzył na mnie z czułością, a nie litością. Po pół roku zaproponował mi wspólne mieszkanie.

– Zuzia, chcę być dla Mai kimś więcej niż tylko kolegą twojej mamy – powiedział pewnego wieczoru.

Zgodziłam się. I wtedy zaczęło się piekło.

Babcia zamknęła się w sobie. Przestała ze mną rozmawiać. Rano podsuwała mi pod nos listę rzeczy do zrobienia:

– Pranie Mai – 7:00
– Śniadanie – 7:30 (kanapka z serem, NIE NUTELLA!)
– Przedszkole – 8:00

Czułam się jak opiekunka we własnym domu.

W końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam:

– Babciu, przeprowadzam się do Michała. Chcę zabrać Maję ze sobą.

Stefania spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła obcą osobę:

– Nie pozwolę ci jej skrzywdzić! Ona tu ma dom! Ty nawet nie wiesz, jak ją wychować!

– Babciu…

– Nie! Najpierw udowodnij mi, że jesteś matką! Że potrafisz być odpowiedzialna!

Wybiegłam z mieszkania z płaczem. Michał znalazł mnie na ławce pod blokiem.

– Zuzia…
– Ona mi nie wierzy… Ona myśli, że jestem gorsza od niej…
– To nieprawda. Jesteś najlepszą matką dla Mai.

Ale czy byłam? Każdego dnia zadawałam sobie to pytanie.

Przez kolejne tygodnie babcia robiła wszystko, żeby Maja została u niej:

– Zuzia pracuje do późna! Ja ją odbiorę z przedszkola!
– U mnie ma lepsze warunki!
– Michał to obcy facet!

Maja coraz częściej płakała wieczorami:

– Mamusiu, dlaczego babcia jest smutna?
– Bo bardzo cię kocha…

W końcu doszło do awantury przy świątecznym stole:

– Ty chcesz mi odebrać wnuczkę! – krzyczała babcia.
– To MOJE dziecko! – odpowiedziałam pierwszy raz w życiu stanowczo.
– Gdyby twoja matka żyła…
– Ale nie żyje! I ja muszę żyć dalej!

Wybiegłam z mieszkania z Mają na rękach. Michał czekał na nas pod blokiem. Po raz pierwszy poczułam ulgę – i strach jednocześnie.

Przez pierwsze tygodnie Maja pytała codziennie o babcię:

– Kiedy pojedziemy do niej?
– Niedługo…

Ale babcia nie odbierała telefonów. Przestała odpowiadać na SMS-y. Wysłała mi tylko jedną wiadomość:

„Nie licz na mnie więcej.”

Michał był moim wsparciem:

– Dasz radę. Jesteśmy rodziną.

Ale nocami płakałam w poduszkę. Czułam się winna – wobec babci, wobec Mai… wobec siebie samej.

Minął rok. Maja zaczęła mówić do mnie „mamusiu” bez cienia zawahania. Michał został jej prawdziwym przyjacielem. Ale ja wciąż noszę w sobie ten ból – tęsknotę za babcią i strach przed jej osądem.

Czasem spotykam ją przypadkiem na rynku. Odwraca wzrok. Udaje, że mnie nie zna.

Czy jestem dobrą matką? Czy można być szczęśliwym bez zgody tych, którzy kiedyś byli dla nas wszystkim?

A może każda kobieta musi kiedyś wybrać między wdzięcznością a własnym życiem? Co wy byście zrobili na moim miejscu?