„Chcieliśmy pomóc sąsiadce, a dostaliśmy donos. Tak wygląda wdzięczność?!” – Historia jednej pomocy, która obróciła się przeciwko nam
– Panie Krzysztofie, czy może mi pan pomóc z tymi zakupami? – usłyszałem głos pani Zofii zza drzwi, kiedy wracałem z pracy, zmęczony po dwunastu godzinach na budowie. Było już po dziewiętnastej, dzieci czekały na mnie z kolacją, a żona, Marta, próbowała ogarnąć domowy chaos. Ale nie potrafiłem odmówić. Pani Zofia mieszkała sama od śmierci męża, ledwo chodziła, a jej dzieci wyjechały za granicę. Zawsze powtarzała, że jesteśmy dla niej jak rodzina.
Wziąłem jej siatki i pomogłem wejść do mieszkania. Pachniało tam starością i lekami. – Dziękuję, Krzysiu, nie wiem, co bym bez was zrobiła – powiedziała cicho. Uśmiechnąłem się, choć w głowie miałem już listę rzeczy do zrobienia w domu. – Nie ma sprawy, pani Zosiu. My tu wszyscy musimy sobie pomagać – rzuciłem i wróciłem do siebie.
Nie minęło kilka dni, a Marta zaproponowała, żebyśmy przynieśli pani Zofii trochę obiadu. – Ona pewnie nie gotuje już dla siebie – powiedziała. Dzieci zaniosły jej talerz zupy i kawałek ciasta. Pani Zofia była wzruszona. Tak minęły tygodnie – raz zakupy, raz pomoc w aptece, czasem rozmowa przez drzwi.
Aż pewnego dnia zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłem i zobaczyłem kobietę w średnim wieku z teczką pod pachą. – Dzień dobry, jestem Anna Nowak z opieki społecznej. Przyszłam w sprawie anonimowego zgłoszenia dotyczącego państwa rodziny – powiedziała poważnym tonem.
Zamarłem. Marta wybiegła z kuchni z przerażeniem w oczach. – O co chodzi? – zapytała drżącym głosem.
– Otrzymaliśmy informację, że w państwa domu dzieci są zaniedbane, brakuje podstawowych rzeczy, a warunki nie są odpowiednie do wychowywania dzieci – wyrecytowała urzędniczka.
Poczułem, jakby ktoś mnie uderzył w brzuch. Przecież robimy wszystko dla naszych dzieci! Pracuję od rana do nocy, Marta dorabia sprzątaniem u sąsiadów, dzieci mają czyste ubrania i zawsze coś do jedzenia.
– Czy mogę wejść i zobaczyć mieszkanie? – zapytała Anna Nowak.
Nie mieliśmy nic do ukrycia. Wpuściłem ją do środka. Przeszła się po pokojach, zajrzała do lodówki, do łazienki. Dzieci siedziały przy stole i odrabiały lekcje.
– Widzę, że wszystko jest w porządku – powiedziała po chwili. – Ale muszę zapytać: czy ktoś z państwa otoczenia mógłby mieć powód do takiego zgłoszenia?
Spojrzałem na Martę. W głowie miałem mętlik. Kto mógłby nam to zrobić? Przecież dobrze żyjemy z sąsiadami…
Wieczorem nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, analizując każdy szczegół ostatnich tygodni. Czy to ktoś z bloku? Może ktoś zazdrości nam tego, że zawsze sobie pomagamy? A może…
Następnego dnia spotkałem panią Zofię na klatce schodowej. Wyglądała na zdenerwowaną.
– Pani Zosiu, czy wszystko w porządku? – zapytałem.
– Krzysiu… ja muszę ci coś powiedzieć… – zaczęła niepewnie. – Przyszli do mnie z opieki społecznej i pytali o was…
Serce mi zamarło.
– I co im pani powiedziała?
– Powiedziałam prawdę! Że jesteście dobrzy ludzie! Ale… ktoś mówił mi ostatnio na ławce przed blokiem, że podobno wasze dzieci chodzą głodne i brudne…
Zacisnąłem pięści ze złości. Ktoś rozpuszcza plotki! Ale kto?
Wieczorem usiedliśmy z Martą przy stole. Dzieci już spały.
– Może to ta nowa sąsiadka z góry? – zaczęła Marta. – Ostatnio patrzyła na nas dziwnie, kiedy wracaliśmy z zakupami dla pani Zofii…
– Albo pan Marek z trzeciego piętra? On zawsze narzeka na hałas…
Przez kolejne dni żyliśmy w napięciu. Każdy dzwonek do drzwi wywoływał lęk. Dzieci zaczęły pytać, dlaczego pani z opieki przyszła do nas do domu.
– Bo czasem ludzie mówią rzeczy, które nie są prawdą – tłumaczyłem im najdelikatniej jak umiałem.
W końcu postanowiłem porozmawiać z sąsiadami. Najpierw poszedłem do pana Marka.
– Panie Marku, czy słyszał pan coś o jakimś doniesieniu na naszą rodzinę?
Spojrzał na mnie spod byka.
– Ja? Nie mam czasu na takie rzeczy! Ale słyszałem, że ta nowa z góry coś wypytuje o was po klatce…
Poszedłem więc piętro wyżej. Zapukałem do drzwi pani Ewy – nowej lokatorki.
– Dzień dobry, pani Ewo. Czy mogę chwilę porozmawiać?
Otworzyła drzwi tylko na szerokość łańcucha.
– O co chodzi?
– Chciałem zapytać… czy wie pani coś o doniesieniu do opieki społecznej na moją rodzinę?
Zbladła.
– Ja tylko… martwiłam się o dzieci… Czasem słyszę płacz przez ścianę…
Zacisnąłem szczękę.
– To dzieci! Każde dziecko czasem płacze! Ale czy to powód, żeby od razu robić donos?
Zatrzasnęła drzwi bez słowa.
Wróciłem do domu roztrzęsiony. Marta próbowała mnie uspokoić.
– Krzysiu… nie przejmuj się. Ważne, że wiemy prawdę o sobie i nasze dzieci też to wiedzą.
Ale ja nie mogłem przestać myśleć o tym wszystkim. Przez jeden donos nasze życie zamieniło się w koszmar podejrzeń i plotek. Ludzie zaczęli patrzeć na nas inaczej na klatce schodowej. Pani Zofia przestała prosić nas o pomoc – bała się być „powodem problemów”.
Minęły tygodnie, zanim sytuacja trochę się uspokoiła. Ale coś we mnie pękło. Straciłem zaufanie do ludzi wokół siebie. Każda rozmowa wydawała się podszyta fałszem.
Czasem siedzę wieczorem przy oknie i patrzę na światła w oknach sąsiadów. Myślę sobie: czy warto było pomagać? Czy dobro naprawdę wraca? A może świat jest już tak pełen podejrzeń i strachu, że lepiej zamknąć się we własnych czterech ścianach?
Może ktoś mi odpowie: czy wy też kiedyś żałowaliście swojej dobroci?