„Czy kiedykolwiek będziemy rodziną? Moja walka o relację z przyszłą synową”

– Znowu nie przyszła? – zapytałam, starając się ukryć rozczarowanie, gdy mój syn Bartek wszedł do kuchni bez swojej narzeczonej.

– Mamo, Zosia miała dużo pracy… – odpowiedział, unikając mojego spojrzenia. W jego głosie słyszałam zmęczenie, jakby już setny raz tłumaczył mi to samo.

Zosia. Imię, które od miesięcy wywołuje we mnie lawinę emocji. Od niepewności, przez nadzieję, aż po frustrację. Kiedy Bartek przedstawił mi ją pierwszy raz, byłam pełna entuzjazmu. Marzyłam o tym dniu od lat – o synowej, z którą będę piec ciasta, rozmawiać o życiu, może nawet dzielić się sekretnymi przepisami na pierogi. Tymczasem rzeczywistość okazała się zupełnie inna.

Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Zosia siedziała przy stole, bawiąc się łyżeczką od herbaty. Uśmiechała się uprzejmie, ale jej oczy były gdzieś daleko. Próbowałam zagaić rozmowę:

– Zosiu, słyszałam, że pracujesz w wydawnictwie. To musi być ciekawe! – powiedziałam z entuzjazmem.

– Tak… – odpowiedziała cicho. – Czasem bywa stresująco.

Zapadła cisza. Bartek próbował ratować sytuację, pytając o nową książkę, ale ja czułam, jak powietrze gęstnieje od niewypowiedzianych słów.

Z każdym kolejnym spotkaniem było coraz trudniej. Zosia przychodziła coraz rzadziej, a kiedy już była, siedziała z telefonem lub rozmawiała tylko z Bartkiem. Próbowałam ją wciągnąć w rodzinne rozmowy, zapraszałam na wspólne gotowanie, proponowałam wyjście na spacer. Zawsze miała wymówkę: praca, zmęczenie, pilny telefon.

W końcu zaczęłam się zastanawiać: czy to ja robię coś źle? Może jestem zbyt nachalna? Może powinnam dać jej więcej przestrzeni? Ale przecież chcę tylko dobrze! Chcę, żebyśmy byli rodziną.

Pewnego dnia postanowiłam porozmawiać z Bartkiem wprost.

– Synku, czy Zosia mnie nie lubi? – zapytałam cicho, kiedy siedzieliśmy razem przy herbacie.

Bartek westchnął ciężko.

– Mamo… Ona po prostu jest inna. Nie lubi dużych spotkań rodzinnych. W jej domu było inaczej – spokojniej, ciszej. Musisz dać jej czas.

Ale czas mijał, a nic się nie zmieniało. Czułam się coraz bardziej wykluczona z życia mojego syna. Zaczęłam mieć żal nie tylko do Zosi, ale i do Bartka. Przecież to on powinien zadbać o to, żebyśmy się lepiej poznali!

W święta Bożego Narodzenia postanowiłam spróbować jeszcze raz. Zaprosiłam ich oboje na Wigilię. Przygotowałam ulubione potrawy Bartka i specjalnie dla Zosi upiekłam wegańskie ciasto – choć nie miałam pojęcia, czy dobrze mi wyszło.

Kiedy przyszli, Zosia wyglądała na spiętą. Próbowałam ją rozluźnić żartem:

– Mam nadzieję, że ciasto nie wybuchnie! To mój pierwszy raz z wegańskimi wypiekami.

Uśmiechnęła się lekko.

– Na pewno będzie pyszne – powiedziała cicho.

Przez chwilę poczułam nadzieję. Ale potem wszystko wróciło do normy: ona rozmawiała tylko z Bartkiem, a ja czułam się jak piąte koło u wozu.

Po kolacji usiadłam w kuchni sama i łzy same napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę tak trudno mnie polubić? Czy jestem zbyt staroświecka? Może powinnam przestać próbować?

Kilka dni później zadzwoniła do mnie moja siostra Ania.

– Słuchaj, może po prostu pogadaj z nią szczerze? Powiedz jej, co czujesz. Bez pretensji. Może ona też się boi?

Długo myślałam nad tym pomysłem. W końcu zebrałam się na odwagę i napisałam do Zosi wiadomość:

„Zosiu, wiem, że nie jest nam łatwo się dogadać. Chciałabym Cię lepiej poznać i zrozumieć. Jeśli masz ochotę na kawę tylko we dwie – daj znać.”

Czekałam na odpowiedź jak na wyrok. Po kilku godzinach przyszła krótka wiadomość:

„Dziękuję za zaproszenie. Chętnie się spotkam.”

Spotkałyśmy się w małej kawiarni na Starym Mieście. Było niezręcznie – obie nie wiedziałyśmy, od czego zacząć. W końcu powiedziałam:

– Chciałabym Cię lepiej poznać… i zrozumieć, co mogę zrobić, żebyś czuła się dobrze w naszej rodzinie.

Zosia spojrzała na mnie zaskoczona.

– Ja… trochę się boję dużych rodzinnych spotkań. W moim domu było zawsze cicho, a u was jest tak głośno i intensywnie… Czasem czuję się przytłoczona.

Poczułam ulgę – wreszcie coś konkretnego!

– Może spróbujemy małymi krokami? – zaproponowałam. – Może najpierw spotkania tylko w czwórkę?

Zosia uśmiechnęła się pierwszy raz szczerze.

– To byłoby super.

Od tamtej pory powoli zaczęłyśmy budować naszą relację. Nie jest idealnie – czasem nadal czuję się odrzucona, czasem ona jest zamknięta w sobie. Ale przynajmniej próbujemy.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można pokochać kogoś tak różnego od siebie? Czy wystarczy cierpliwości i dobrej woli, żeby stać się rodziną? Co Wy o tym myślicie?