Dlaczego zgodziłam się zaopiekować wnukiem: Lekcja miłości i wytrwałości
— Mamo, błagam cię, pomóż mi dzisiaj. Michaś znowu ma gorączkę, a ja muszę iść do pracy. — Głos mojej córki, Agnieszki, drżał przez telefon. Była szósta rano, a ja jeszcze nie zdążyłam wypić kawy. Przez chwilę miałam ochotę odmówić — przecież miałam swoje plany, a opieka nad niespełna dwuletnim chłopcem to nie jest łatwe zadanie dla kobiety po sześćdziesiątce. Ale w jej głosie słyszałam rozpacz i zmęczenie. — Oczywiście, przywieziesz go? — zapytałam tylko, próbując ukryć własne obawy.
Nie minęło pół godziny, a już słyszałam dzwonek do drzwi. Michaś wtulił się we mnie od razu, jakby wiedział, że dzisiaj to ja będę jego bezpiecznym portem. Agnieszka była blada, z podkrążonymi oczami. — Dziękuję, mamo. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła — wyszeptała, całując mnie w policzek. — Ola ma dziś spotkanie na uczelni i nie może zostać z nim w domu. — Ola, moja najstarsza wnuczka, właśnie zaczęła studia na Uniwersytecie Warszawskim. Byłam z niej dumna, ale dziś jej nieobecność oznaczała dla mnie podwójne wyzwanie.
Zamknęłam drzwi i spojrzałam na Michałka. Miał rozczochrane włosy i czerwone policzki od gorączki. — No dobrze, młody człowieku, zaczynamy naszą przygodę — powiedziałam z udawaną pewnością siebie. On tylko spojrzał na mnie wielkimi oczami i wyciągnął rączki.
Pierwsze godziny były trudne. Michaś płakał za mamą, nie chciał jeść śniadania, a ja czułam się coraz bardziej bezradna. Próbowałam wszystkiego: bajek w telewizji, ulubionych klocków, nawet śpiewałam mu kołysanki, których nauczyła mnie moja własna babcia. Nic nie pomagało. W końcu usiadłam obok niego na dywanie i zaczęłam opowiadać historie z mojego dzieciństwa. O tym, jak kiedyś zgubiłam się na targu w Radomiu i jak moja mama szukała mnie przez pół dnia. Michaś przestał płakać i patrzył na mnie z zaciekawieniem.
— A potem? — zapytał cicho.
— Potem znalazła mnie pani sprzedająca jabłka i dała mi jedno na pocieszenie — odpowiedziałam z uśmiechem.
Z każdą kolejną opowieścią Michaś stawał się spokojniejszy. W końcu zasnął na moich kolanach, a ja poczułam ulgę i… dumę. Może jednak jeszcze coś potrafię? Może nie jestem już taka stara i bezużyteczna?
Niestety, spokój nie trwał długo. Po godzinie Michaś obudził się z płaczem i zaczął wymiotować. Serce mi stanęło — czy powinnam dzwonić po lekarza? Czy to tylko wirus? Przypomniałam sobie wszystkie rady Agnieszki: „Podawaj mu dużo wody”, „Mierz temperaturę co godzinę”, „Nie panikuj”. Łatwo powiedzieć! Z trudem powstrzymałam łzy.
Wtedy zadzwoniła Ola. — Babciu, wszystko w porządku? — zapytała cicho.
— Michaś wymiotuje… Nie wiem, czy sobie radzę — przyznałam szczerze.
— Dasz radę! Jesteś najdzielniejszą kobietą, jaką znam — odpowiedziała Ola. Jej słowa dodały mi otuchy.
Przez resztę dnia walczyłam o każdy uśmiech Michałka. Przemywałam mu czoło chłodną wodą, czytałam książeczki o zwierzętach, układałam puzzle. W pewnym momencie złapał mnie za rękę i powiedział: — Babciu, kocham cię.
Łzy napłynęły mi do oczu. Przypomniałam sobie wszystkie chwile spędzone z moimi dziećmi i wnukami — te dobre i te trudne. Ile razy byłam zmęczona, ile razy miałam ochotę uciec od wszystkiego… Ale nigdy nie żałowałam ani jednej minuty poświęconej rodzinie.
Wieczorem Agnieszka wróciła po Michałka. Była wykończona, ale szczęśliwa, że jej synek jest bezpieczny.
— Mamo, jesteś niezastąpiona — powiedziała ze łzami w oczach.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, usiadłam na kanapie i pozwoliłam sobie na chwilę ciszy. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: miłość do rodziny to nie tylko wielkie gesty czy poświęcenia. To codzienne drobiazgi — opowieść na dywanie, chłodny okład na czole, cicha rozmowa przez telefon.
Czy naprawdę doceniamy te chwile? Czy zdajemy sobie sprawę, jak bardzo jesteśmy sobie potrzebni? Może czasem warto zatrzymać się na moment i po prostu być razem.