Gdy zostałam sama z synkiem, teściowa przyszła z propozycją, która złamała mi serce

Drzwi zatrzęsły się pod naporem pięści. Była sobota, godzina dziewiąta rano, a ja wciąż w piżamie, z rozmazanym tuszem pod oczami i synkiem na rękach. Szymek miał wtedy zaledwie cztery miesiące. Mój świat od tygodni był rozbity na kawałki – mąż, Michał, spakował się pewnego wieczoru i wyszedł bez słowa wyjaśnienia. Zostawił mnie z kredytem na mieszkanie w bloku na warszawskim Bródnie, stertą rachunków i maleństwem, które płakało nocami tak samo jak ja.

Pukanie nie ustawało. W końcu otworzyłam drzwi. Na progu stała ona – teściowa, pani Halina. Zawsze elegancka, z ustami zaciśniętymi w cienką kreskę i spojrzeniem, które potrafiło zamrozić wodę w szklance. Nie widziałam jej od dnia chrztu Szymka. Przez całą ciążę nie interesowała się mną ani wnukiem. Teraz patrzyła na mnie z góry, jakby przyszła odebrać dług.

– Dzień dobry, Karolino – powiedziała chłodno. – Musimy porozmawiać.

Wpuściłam ją do środka. Szymek zaczął marudzić, więc kołysałam go na rękach. Teściowa usiadła na kanapie, nie zdejmując płaszcza.

– Michał nie wróci – zaczęła bez ogródek. – I nie zamierza płacić alimentów. Nie licz na niego.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.

– Przyszłam ci pomóc – dodała po chwili ciszy. – Ale pod jednym warunkiem.

Zamarłam. W głowie miałam tylko jedno: czy ona chce mi zabrać dziecko?

– Oddaj nam Szymka – powiedziała nagle. – Ja i mój mąż wychowamy go jak własnego syna. Ty jesteś młoda, znajdziesz sobie jeszcze życie. Nie dasz rady sama.

– Co pani mówi? – wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu.

– Karolino, bądź rozsądna – westchnęła zniecierpliwiona. – Widzisz w jakim stanie jest mieszkanie? Masz długi, nie masz pracy, twoi rodzice są na emeryturze i mieszkają na drugim końcu Polski. My mamy dom pod Warszawą, pieniądze, doświadczenie. Szymek będzie miał wszystko: opiekę, edukację, przyszłość.

– Ale ja jestem jego matką! – wybuchłam.

– Matką? – prychnęła. – Matka powinna zapewnić dziecku stabilność. Ty nie masz nawet na pieluchy! Pomyśl o nim, nie o sobie.

Szymek zaczął płakać głośniej. Przytuliłam go mocniej do piersi.

– Nie oddam go nikomu! – powiedziałam przez łzy.

Teściowa wstała i podeszła do mnie tak blisko, że poczułam jej perfumy.

– Zastanów się dobrze – syknęła. – Bo jeśli nie oddasz go dobrowolnie, Michał wystąpi o odebranie ci praw rodzicielskich. On już rozmawiał z prawnikiem.

Zrobiło mi się słabo. Usiadłam na podłodze obok łóżeczka Szymka i zaczęłam płakać bezgłośnie. Teściowa patrzyła na mnie przez chwilę z pogardą, po czym wyszła trzaskając drzwiami.

Tamten dzień był początkiem mojego koszmaru. Przez kolejne tygodnie dostawałam SMS-y od Michała: „Oddaj Szymka rodzicom”, „Nie dasz rady”, „Zrobisz mu krzywdę przez swoją upartość”. Teściowa dzwoniła do mojej mamy do Białegostoku i próbowała ją przekonać, że powinnam „oddać dziecko dla jego dobra”.

Mama przyjechała do mnie po tygodniu tej nagonki. Przywiozła słoiki z zupą i 200 złotych schowanych w kopercie.

– Karolinko, nie słuchaj ich – powiedziała cicho. – Jesteś dobrą matką. Damy radę razem.

Ale ja czułam się coraz gorzej. Szymek miał kolki, płakał całymi nocami. Ja nie spałam po dwie godziny na dobę. Zaczęły mi wypadać włosy ze stresu. W sklepie spożywczym musiałam wybierać między mlekiem a pieluchami. Z pracy w call center zwolniłam się jeszcze w ciąży – teraz nikt nie chciał zatrudnić samotnej matki z niemowlakiem.

Pewnego dnia przyszło pismo z sądu: Michał wnosi o ograniczenie moich praw rodzicielskich ze względu na „brak warunków do wychowywania dziecka”.

Zadzwoniłam do niego pierwszy raz od miesięcy:

– Michał, dlaczego to robisz? Przecież to twój syn!

– On będzie miał lepiej u moich rodziców – odpowiedział chłodno. – Ty sobie nie radzisz.

– Nie masz prawa! – krzyknęłam przez łzy.

– Zobaczymy w sądzie – rzucił i rozłączył się.

Zaczęły się wizyty kuratora. Pani z opieki społecznej przyszła obejrzeć mieszkanie. Zrobiłam wszystko, by wyglądało schludnie: wyprałam firanki, pożyczyłam od sąsiadki odkurzacz, poprosiłam mamę o pomoc przy sprzątaniu.

Kurator spojrzała na mnie z troską:

– Pani Karolino, czy ma pani wsparcie?

– Tylko mamę…

– Proszę walczyć o siebie i dziecko. To trudne, ale możliwe.

W sądzie teściowa zeznawała przeciwko mnie:

– Karolina jest niestabilna emocjonalnie! Sama płacze całymi dniami! Dziecko potrzebuje normalności!

Michał nawet nie spojrzał mi w oczy podczas rozprawy.

Sędzia zapytał:

– Czy ma pani pracę?

– Szukam…

– Czy ktoś pomaga pani finansowo?

– Mama…

Czułam się upokorzona do granic możliwości.

Po rozprawie wróciłam do domu i przez godzinę siedziałam na podłodze w kuchni, patrząc na śpiącego Szymka w wózku. Myślałam o tym wszystkim: o tym, jak bardzo chciałam być matką; jak Michał obiecywał mi dom pełen śmiechu; jak teściowa już w dniu ślubu mówiła mi szeptem: „Nie jesteś wystarczająco dobra dla mojego syna”.

Przez kolejne tygodnie walczyłam jak lwica: szukałam pracy przez internet nocami; sprzedawałam ubrania na Vinted; prosiłam znajomych o polecenia; chodziłam do urzędu pracy z Szymkiem w nosidełku; uczyłam się gotować tanio i zdrowo; pisałam listy motywacyjne przy kawie rozpuszczalnej zalanej wrzątkiem po raz trzeci tego samego dnia.

W końcu znalazłam pracę jako recepcjonistka w małym gabinecie stomatologicznym na Targówku. Szefowa zgodziła się żebym przychodziła z dzieckiem przez pierwsze tygodnie – sama była kiedyś samotną matką.

Sąd oddalił wniosek Michała o ograniczenie moich praw rodzicielskich: „Brak podstaw do odebrania dziecka matce”.

Teściowa przestała się odzywać. Michał wyjechał za granicę i przestał płacić alimenty – ale przynajmniej przestali mnie nękać.

Dziś Szymek ma trzy lata. Chodzi do przedszkola państwowego na Bródnie; ja pracuję już jako asystentka stomatologa i powoli wychodzę na prostą. Mama nadal przyjeżdża co miesiąc z Białegostoku z słoikami i ciepłym słowem.

Czasem patrzę na syna i myślę: co by było gdybym wtedy się poddała? Gdybym uwierzyła teściowej? Ile matek w Polsce słyszy takie słowa: „Oddaj dziecko dla jego dobra”? Ile kobiet walczy codziennie o prawo do bycia matką?

Czy naprawdę bieda lub samotność odbierają nam prawo do miłości? Czy ktoś inny może wiedzieć lepiej od matki, co jest dobre dla jej dziecka?

Może to właśnie ta walka czyni nas prawdziwymi matkami… Co wy o tym myślicie?